Wywiady

Aneta Kręglicka – piękna profesjonalistka

Piękna, elegancka, niezależna. Od dwóch lat kojarzy się również z największym luksusem – brylantami. Tylko nam Aneta Kręglicka, ambasadorka diamentów Apart, opowiada o swoich ukochanych miejscach na świecie, najpiękniejszych sukniach i biżuterii oraz najskrytszych marzeniach, które drzemią w zalakowanej kopercie. Zdradza też, co robiła na czerwonym dywanie Festiwalu Filmowego w Wenecji i jak spędzi Boże Narodzenie.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Pewnie jako nieuleczalna perfekcjonistka przygotowania zaczyna Pani już w listopadzie?

Aneta Kręglicka: Zgadła Pani (śmiech). Świętami zawsze bardzo się przejmuję. Jedyne czego nie robię to gotowanie – nie umiem. To zostawiam mojej mamie, która jest w tym genialna. Ale poza tym robię wszystko. Przed świętami stawiam dom do góry nogami. Począwszy od gigantycznego sprzątania, takiego, gdzie zagląda się do wszystkich kątów, a skończywszy na dekoracji. Przywiązuję bardzo dużą wagę do tego, jak wygląda dom w czasie Gwiazdki. Choinka oczywiście żywa i ogromna pod sam sufit, a do tego bombki, łańcuchy, światełka, świece. W każdym roku nowe – mój mąż się śmieje, że możemy już otworzyć hurtownię. Do tego obowiązkowo kwiaty – wiele tygodni wcześniej jadę na giełdę, oglądam, planuję, wymyślam, potem tuż przed świętami kupuję i komponuję. Gorzej jest z prezentami, często robię je w ostatniej chwili, chyba że wcześniej gdzieś wyjeżdżam za granicę i znajdę tam coś pięknego, o czym wiem, że sprawi przyjemność najbliższym. Każdy prezent musi być cudnie zapakowany. Jednakowo! W ten sam papier, z taką samą kokardą, żeby pięknie prezentował się pod choinką.

Gdyby miała Pani polecić idealny prezent, co by to było?

Aneta Kręglicka: Nie ma jednego idealnego prezentu. Uważam, że prezent musi być przede wszystkim osobisty, indywidualny, dopasowany do osoby, którą obdarowujemy. Święta są takim momentem, że fajnie jest podkreślić: „Myślę o tobie i wiem, czego pragniesz”. Dlatego trzeba uważnie słuchać, a wtedy na pewno będziemy wiedzieli, co sprawi bliskim największą przyjemność.

Na przykład prezent w postaci zegarka ma dla mnie wartość symboliczną – obdarowywany nosząc go, kilka razy dziennie sprawdza godzinę i przypomina sobie o osobie, od której dostał ten prezent. Podobnie jest z biżuterią, którą często się zakłada.

A jaki jest najpiękniejszy prezent, jaki Pani dostała na Gwiazdkę?

Aneta Kręglicka: Przyznam się, że najbardziej lubię prezenty domowe – może niekoniecznie musi to być lodówka czy pralka, ale coś pięknego do wnętrza. Generalnie takie rzeczy, które potem cieszą oko na co dzień. Mój mąż wie o tym doskonale. Dostałam od niego na przykład przepiękne świeczniki. Zawsze kupuje mi też jakąś biżuterię, mam od niego kilka ślicznych, oryginalnych drobiazgów.

Jak będzie Pani spędzać tegoroczne święta?

Aneta Kręglicka: W tym roku Wigilia znów u nas. Będzie rodzinnie (my oraz nasze mamy) i tradycyjnie. Oczywiście na stole pojawi się barszcz z uszkami, karp smażony, knedle z kapustą i grzybami, łazanki z makiem, śledziki na słono i na słodko. A następnego dnia obowiązkowo pasztet mojej babci, absolutnie wyjątkowy. Jego przygotowanie przejęła teraz mama. No i oczywiście ciasta – przepadam za nimi. Dla mnie święta bez ciast się nie liczą.Więc przede wszystkim wspaniały, tradycyjny, mokry sernik krakowski, makowiec, piernik, jabłecznik – tych ciast po prostu musi być dużo. A ja co roku odchudzam się, specjalnie po to, żeby w święta móc sobie pozwolić na jedzenie wszystkich tych pyszności. Potem też próbuję to spalić – na nartach. Narty to obowiązkowy punkt programu w naszej rodzinie. W tym roku także zaraz po świętach jedziemy do Włoch i tam również w rodzinnym gronie spędzimy Sylwestra.

Będzie Pani robić postanowienia noworoczne?

Aneta Kręglicka: Oczywiście! Zawsze je robię. 31 grudnia wypisuję długą listę marzeń i planów. Chowam do koprety, zaklejam i zaglądam dopiero po roku. Nie wszystkie udaje się spełnić. Bo nie dość, że jestem perfekcjonistką, to do tego jeszcze maksymalistką, więc to są naprawdę duże rzeczy. Chociaż… Kiedyś założyłam sobie, że skończę studia doktoranckie, co przy mojej pracy i tempie życia wydawało się zupełnie nierealne. I co? Jestem już po dyplomie na kierunku stosunki międzynarodowe i Unia Europejska. Bardzo mnie cieszy, kiedy udaje mi się zrealizować te ukryte pragnienia. Robi się wtedy miejsce na kolejne. A ja kocham wyzwania.

Ostatnio w prasie głośno było o pojawieniu się Pani na czerwonym dywanie podczas Festiwalu w Wenecji. Jak się Pani tam znalazła?

Aneta Kręglicka: Oczywiście nie pojawiłam się tam przypadkowo. Firma Apart, której jestem ambasadorką, współpracuje z firmą Jaeger-LeCoultre. To producent luksusowych szwajcarskich zegarków. Prezes Jaeger-LeCoultre zobaczył niedawno katalog brylantów, wydany przez Apart. Zachwycił się nim, docenił również moją w nim obecność i poprosił właścicieli firmy o zaproszenie mnie na Festiwal, którego Jaeger-LeCoultre jest sponsorem. Pierwszego dnia byłam gościem bardzo eleganckiego, zamkniętego przyjęcia. Zaprezentowano tam najnowsze projekty zegarków Jaeger-LeCoultre. Nie mogło więc zabraknąć na nim twarzy marki – aktorki Diane Kruger. Następnego wieczoru zostałam zaproszona na premierę filmu „Vegas: Based on a True Story”. Tak znalazłam się na czerwonym dywanie.

Która z gwiazd Festiwalu zrobiła na Pani największe wrażenie?

Aneta Kręglicka: Szczerze mówiąc jestem przyzwyczajona do spot­kań ze znanymi ludźmi i nie mdleję na ich widok (śmiech). W końcu jako Miss Świata już to przeżywałam, niejednokrotnie w większym natężeniu. Pewnie dlatego obecność znanych twarzy nie oszałamia mnie. Chociaż oczywiście miło jest spotkać takich ludzi, bo zazwyczaj są to bardzo sympatyczne i ciekawe osoby. Tak jak Diane Kruger, która robi teraz dużą karierę w Hollywood; podczas przyjęcia Jaeger-LeCoultre opowiadała mi, że niebawem zaczyna zdjęcia u Tarantino. Bardzo dobrze wspominam właśnie to przyjęcie, bo choć było bardzo eleganckie, to bez zadęcia. Po prostu miłe spotkanie w wybranym gronie. No, może tylko stężenie luksusowej biżuterii na metr kwadratowy było większe, niż gdzie indziej. Ja również miałam na sobie jeden z najnowszych i jak się potem okazało najdroższych zegarków Jaeger-LeCoultre, wart 330 tysię­cy euro.

Miała Pani prywatną ochronę, która pilnowała tego zegarka?

Aneta Kręglicka: Nawet jeśli tak, to była tak dyskretna, że nie dała mi tego odczuć (śmiech). Ale to naturalne, że tego typu imprezy bez ochrony nie mogłyby się obyć.

To była Pani pierwsza wizyta na Festiwalu w Wenecji?

Aneta Kręglicka: W Wenecji byłam wielokrotnie, dobrze znam to miasto. Ale w charakterze gościa Festiwalu rzeczywiście pojawiłam się po raz pierwszy. I muszę przyznać, że na czerwonym dywanie czułam się trochę zakłopotana. W końcu jest on zarezerwowany dla gwiazd filmowych.

Dobrze się Pani czuje za granicą?

Aneta Kręglicka: Oczywiście. A najlepiej właśnie we Włoszech. Kocham ten kraj od początku do końca. Jego język, kulturę, kuchnię. Niesamowicie dodaje mi energii, bo Włosi, jak żaden inny naród, umieją żyć, cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy. Mieszkałam we Włoszech przez rok, kiedy miałam praktyki studenckie. Często wracam do tego miejsca. Mam tam przyjaciół, mówię po włosku. Moje ukochane miejsca to Toscania i Florencja. Poza Włochami, lubię też bardzo Nowy Jork, tam też mieszkałam, przez 8 miesięcy. Może nie jest to miasto „do życia”, ale na pewno takie, do którego z radością się wraca. Lubię tam wpadać na kilka dni. Mam sprawdzone świetne restauracje, galerie, chodzę po muzeach. Dlatego bardzo się ucieszyłam, że sesja do katalogu Apart z diamentową kolekcją była robiona właśnie w Nowym Jorku. Ten pobyt był dla mnie tak ogromną przyjemnością, że zostałam jeszcze po sesji kilka dni, aby pooddychać tym miejscem.

Wracając do Festiwalu, po Pani pojawieniu się na czerwnym dywanie uznano, że miała Pani na sobie jedną z najpiękniejszych sukni tego wieczoru. Długo zastanawiała się Pani nad jej wyborem?

Aneta Kręglicka: Niedługo. Zdecydowałam się na moją suknię ślubną od Valentino. Oczywiście to nie była taka typowa biała ślubna suknia z falbanami, tylko przepiękna, szyta na miarę, długa do ziemi kreacja w pudrowym kolorze, z rękawkami obszytymi norką. Elegancka, stonowana, niewyzywająca – w moim charakterze. Włożyłam ją z dwóch powodów – po pierwsze uhonorowanie Valentino, który w ubiegłym roku obchodził jubileusz 45-lecia pracy. To jest mój ukochany projektant. Uwielbiam jego kreacje, zwłaszcza te wieczorowe. Zawsze żałowałam, że nie miałam okazji założenia ponownie tej mojej sukni, zwłaszcza, że kupując ją wiedziałam, że jest ponadczasowa i będę mogła w niej jeszcze wielokrotnie wystąpić, tylko w Polsce po prostu nie miałam okazji. A tutaj ta okazja była wymarzona. Drugi powód, bardziej osobisty był taki, że właśnie w tym roku, we wrześniu obchodziliśmy z mężem dziesiątą rocznicę ślubu.

Pozostałe Pani kreacje na Festiwalu również zwróciły na siebie uwagę.

Aneta Kręglicka: Było mi bardzo miło, że tak zostały odebrane. Usłyszałam sporo komplementów. Śliczną bladoróżową sukienkę od Maćka Zienia miałam podczas sesji zdjęciowej, którą robiliśmy w Wenecji dla Apart i Jaeger-LeCoultre. Wiele osób pytało o nazwisko projektanta, a inną kreację od Maćka – piękną, czarną, koktajlową suknię, w której wystąpiłam na przyjęciu Jaeger-LeCoultre, brano za najnowsze dzieło Galliano.

Te komplementy nie dziwią, bo od dawna uchodzi Pani za jedną z najlepiej ubranych Polek. W czym tkwi sekret Pani doskonałego stylu?

Aneta Kręglicka: W minimalizmie (śmiech). Nie lubię się przebierać, tylko ubierać. Moje rzeczy faktycznie są najczęściej stonowane, chociaż zdarza mi się od czasu do czasu jakieś szaleństwo. Polega ono na mocnym kolorze, czy jakimś szczególnym dodatku. Na co dzień jednak cenię przede wszystkim tak zwaną lekką klasykę. Taką, która nie dodaje powagi, tylko młodzieńczości. Koturnowe, nudne kostiumy odpadają, choćby nawet były od Chanel. Zawsze stawiam na świetną jakość i szlachetną konstrukcję, które ożywiam fantazyjnym akcentem w postaci zabójczej torebki czy butów.

Ma Pani słabość jeszcze do jakichś projektantów poza Valentino? Gdzie Pani robi zakupy?

Aneta Kręglicka: Generalnie za zakupami nie przepadam. Najprzyjemniejsze i najfajniejsze są wtedy, kiedy robię je przypadkowo, przy okazji wyjazdów zagranicznych, w interesach, albo wakacyjnych. Wpadam wtedy do dwóch, trzech ulubionych butików i jeśli znajduję coś, co mi odpowiada, natychmiast kupuję. Resztę czasu mogę spędzić już na samych przyjemnościach, zwiedzaniu. Oprócz Valentino bardzo lubię Pradę, trochę mnie zaskoczyła najnowsza kolekcja – i jeśli chodzi o buty, które są bardzo ekstrawaganckie, i ubrania, ze względu na koronki, za którymi nie przepadam. Lubię dodatki Chanel, ubrania Miu Miu, casualowy styl Stelli McCartney. Mam rzeczy od YSL, Ferre, Gucciego. No i oczywiście od Maćka Zienia, u którego ubieram się od dawna. Przede wszystkim kupuję buty, torby i płaszcze, bo one mogą mi się przydać jeszcze w innym sezonie, a przy nowych dodatkach, w odmiennej kombinacji będą wyglądać równie dobrze. Na pewno nie noszę mini tylko dlatego, że jest akurat modne. I raczej nie przyswajam w całości konkretnego looku, który akurat lansuje dany projektant, wybieram z niego tylko to, co do mnie pasuje.

A jaki ma Pani stosunek do ubrań? Chomikuje Pani, czy wręcz przeciwnie, pozbywa się bez żalu?

Aneta Kręglicka: Zatrzymuję takie, które są ponadczasowe, ponadsezonowe. Pięknie skrojone marynarki, płaszcze. Innych ubrań szybko pozbywam się po sezonie. Przekazuję na aukcje, albo oddaję kuzynkom czy koleżankom. Tylko buty wyrzucam, bo strasznie je niszczę. Ulubione dodatki zostawiam, bo za kilka lat, piękna, choć dziś juz niemodna torba Prady może złapać drugą młodość, jako unikalny okaz vintage.

Mówiła Pani o dodatkach, a biżuteria? Lubi ją Pani nosić?

Aneta Kręglicka: Kilkakrotnie wspominałam w wywiadach, że nie rozstaję się z obrączką ślubną i dwoma pierścionkami – zaręczynowym i tym, który dostałam od rodziców z okazji skończenia studiów. Oba z brylantami. Oprócz nich bardzo ważnym dla mnie akcesorium jest zegarek. Teraz noszę przepiękny model Jaeger-LeCoultre. Jest uniwersalny, bo dwustronny. Z jednej strony wysadzany brylantami – w wersji wieczorowej, z drugiej delikatniejszy, bardziej stonowany, sportowy – tak, że można go nosić na co dzień. Do tego ma bardzo oryginalny granatowy pasek z krokodylej skórki. Bardzo lubię też bransoletki. Z przyjemnością odkryłam, że w nowej kolekcji Apart jest bardzo wiele naprawdę pięknych bransoletek. I mimo, że Apart uchodzi za firmę tradycyjną i klasyczną, to te drobiazgi wcale nie są nudne, wręcz przeciwnie – bardzo modne i nowoczesne. Podobnie, jak bardzo fajne wisiorki, które noszę do grubych swetrów.

Czy w noszeniu biżuterii są jakieś niepisane zasady?

Aneta Kręglicka: Myślę, że to zależy od kobiety. Są takie, które dobrze się czują mając na sobie dużo biżuterii. To dodaje im pewności siebie, odwagi. Ja nie należę do tak zwanych „srok” i podobnie jak w ubiorze, stosuję tu zasadę minimalizmu. Najchętniej więc noszę barnsoletkę i zegarek, (teraz jest bardzo modne noszenie bransoletek na obu rękach, wtedy już rezygnujemy z zegarka). Rzadziej zakładam kolczyki, czy klasyczne duże naszyjniki. Jeśli mam kolczyki, to raczej unikam naszyjnika i zakładam coś na ręce. A jeśli naszyjnik, to rezygnuję z biżuterii na rękach, żeby całość nie wyglądała zbyt ciężko. Generalnie na co dzień nie przesadzam z biżuterią. Natomiast wieczór rządzi się swoimi prawami, można zaszaleć i takim właśnie szaleństwom biżuteria przecież służy.

Osoby, które Panią znają, często podkreślają Pani elegancję i klasę. Odkąd została Pani ambasadorką brylantów Apart, stała się Pani również symbolem luksusu i prestiżu. Czuje Pani na co dzień, że nie świadczy już Pani jedynie o sobie, ale również o marce, którą Pani reprezentuje?

Aneta Kręglicka: Na pewno tak. To duża odpowiedzialność. Dlatego zawsze staram się wyglądać i zachowywać odpowiednio do mojego wizerunku. Nie jest on przypadkowy. Budowałam go przez wiele lat. Teraz, przez współpracę z Apartem uwiarygodnił się jeszcze bardziej i faktycznie upowszechnił, bo jestem aktualnie bardziej eksponowana, niż osoba prywatna. Bardzo satysfakcjonujące jest to, że ten wizerunek jest dobrze odbierany, mimo że jest w 100 procentach mój. Nie jest efektem pracy specjalistów od PR, którzy wymyślili: „Tak będziemy sprzedawać Kręglicką”. To nie jest rzecz sztucznie wykreowana, tylko wypracowana przez lata w zgodzie ze sobą. Dlatego bardzo bym chciała, aby ta atmosfera, ten klimat wokół mojej osoby trwał, bo dobrze się z tym czuję.

Poprzedni wpis Następny wpis

Mogą Ci się również spodobać