Wywiady

Rozważny i romantyczny. Duet Paprocki&Brzozowski

Najbardziej znany duet w polskiej modzie. W ich kreacjach chodzą takie gwiazdy, jak Kayah, Reni Jusis czy Doda. Mówią o nich Bracia Botaniczni, ze względu na ich „roślinne” nazwiska. Pojektanci Marcin Paprocki i Mariusz Brzozowski właśnie obchodzili jubileusz 10-lecia istnienia ich marki. Nam zdradzają, czy przyjaźń w świecie mody jest możliwa i co to jest depresja kreatora.

Skąd pomysł, żeby zacząć razem projektować? Nie łatwiej było zrobić karierę w modzie osobno?

Marcin Paprocki: Tego się już nie dowiemy, bo właściwie od początku funkcjonujemy jako duet. Poznaliśmy się na ASP w Łodzi. Ja byłem na pierwszym roku grafiki, Mariusz na wydziale projektowania tkaniny i ubioru. Okazało się, że urodziliśmy się 20 km od siebie. Ja pochodzę z Dąbrowy Górniczej, Mariusz z Zawiercia. On od zawsze wiedział, że chce być projektantem i konsekwentnie do tego dążył. Ja nie byłem pewien, co chcę robić w życiu. W Łodzi razem z przyjaciółmi, w czwórkę wynajmowaliśmy M-4 i nie dało się ignorować tej pasji Mariusza. Ciągle coś kroił, szył, konstruował. Przez kilka miesięcy przyglądałem się temu z boku. Raz pomogłem mu w sprawach organizacyjnych, kiedy startował w jakimś konkursie dla młodych projektantów…

Mariusz Brzozowski: … i tak mu się spodobało, że następną kolekcję zrobiliśmy już razem. Marcin postanowił wtedy zrezygnować ze studiowania grafiki i przeniósł się na mój wydział.

Młodych ludzi, którzy chcą zostać projektantami jest wielu, ale prawdziwą karierę w tej branży udało się zrobić tylko kilku osobom.

Marcin Paprocki: Mieliśmy sporo szczęścia, ale też ciężko na to pracowaliśmy. Właściwie cały wolny czas przeznaczaliśmy na projektowanie, szukanie materiałów, inspiracji. Braliśmy udział chyba we wszystkich możliwych konkursach dla projektantów. Bez względu na to, czy były w Łodzi, Warszawie, czy gdzieś na prowincji.

Mariusz Brzozowski: Pamiętasz taki lokalny konkurs o „Złoty Guzik Diabła Boruty” w Łęczycy? (śmiech). Jechaliśmy pociągiem osobowym, a kolekcję wieźliśmy w walizkach. To były skromne i często zabawne początki, ale nie wybrzydzaliśmy. Wyszliśmy z założenia, że tylko ciągle projektując i pokazując te nasze ubrania mamy szansę się rozwijać.

Marcin Paprocki: Im więcej robisz, tym więcej się uczysz. Dzięki temu wypracowaliśmy wspólny styl, kształtowaliśmy wspólny gust, bo kiedy funkcjonuje się w duecie, te płaszczyzny porozumienia są niezbędne.

Jak powstała nazwa Waszej firmy? Paprocki&Brzozowski wydaje się jakoś mało nośne. Nie baliście się, że ta nazwa utrudni Wam start?

Mariusz Brzozowski: Inicjałów P&B nie chcieliśmy, bo to za bardzo przypomina D&G, czyli Dolce&Gabbana, więc zdecydowaliśmy się na pełne nazwiska. I na początku rzeczywiście ludzie pytali, czy my się tak naprawdę nazywamy. Zresztą pierwotnie firma nazywała się odwrotnie, Brzozowski&Paprocki, czyli według alfabetu, ale wszystkim się jakoś wygodniej wymawiało Paprocki&Brzozowski.

Mimo że funkcjonujecie w modzie od 10 lat, ludzie ciągle Was mylą.

Mariusz Brzozowski: My sami się mylimy! Gdyby teraz ktoś zawołał Marcin, to ja bym się odwrócił. Kiedyś po pokazie w Sali Kongresowej ktoś nam się przedstawiał i ja w tym stresie powiedziałem, że nazywam się Marcin Paprocki. Innym razem podpisywaliśmy jakieś dokumenty, też podpisałem się Paprocki.

Marcin Paprocki: Więc ja, żeby nie przedłużać, podpisałem się jego nazwiskiem. Nam to już nawet nie przeszkadza. Może dlatego, że czujemy się jak bracia. Nasze rodziny są zaprzyjaźnione. Mariusz jest praktycznie członkiem naszej rodziny. Nasze mamy były sobie bardzo bliskie. Kiedy zmarła mama Mariusza, moja wzięła do siebie jej psa.

I przez te dziesięć lat wspólnej pracy naprawdę nie mieliście kryzysów? Momentów, kiedy konflikt albo wręcz zawodowe rozstanie wisiało w powietrzu?

Marcin Paprocki: Kryzysy są zawsze. Wiadomo, że przy twórczym działaniu prędzej czy później pojawi się spór i wtedy każdy będzie chciał, żeby to jego było na wierzchu. Ale nauczyliśmy się kompromisu. Gramy przecież do tej samej bramki.

Mariusz Brzozowski: Stresów nie da się uniknąć. Podczas powstawania jubileuszowej kolekcji Marcin tak się zdenerwował, tak trzasnął drzwiami, że futryna prawie wypadła.

Marcin Paprocki: Ale to są spory artystyczne. Jednemu się coś podoba, drugiemu nie, a pod pokazem podpisujemy się przecież wspólnie. Staramy się operować logicznymi argumentami, ale czasem emocje biorą górę.

Mariusz Brzozowski: Ostatnio spieraliśmy się w kwestii jakiejś kreacji i w końcu powiedziałem Marcinowi, że ja się pod tym nie podpiszę. Że jeżeli ta rzecz pojawi się na wybiegu, to nie wyjdę się na końcu ukłonić.

Marcin Paprocki: Kiedyś bym się tym bardziej przejmował, bo byłem strasznie nieśmiały i za nic nie stanąłbym sam przed publicznością, ale teraz, jakby co, mogę wyjść sam (śmiech).

Jak widać doszliście jednak do porozumienia, bo na końcu jubileuszowego pokazu pojawiliście się razem. A jak w praktyce wygląda podział obowiązków?

Mariusz Brzozowski: U nas nie ma podziału. Wszystko robimy razem. I tak samo, jak obaj projektujemy, tak samo obaj nie nadajemy się do prowadzenia biznesu (śmiech).

Marcin Paprocki: Dlatego zawsze mamy menedżera, który zajmuje się sprawami technicznymi i organizacyjnymi. Oczywiście nie zawsze trafia się na odpowiednią osobę. Z powodu współpracy z niewłaściwymi ludźmi dwukrotnie musieliśmy zamknąć nasz butik. Dlatego Mariusz zgłębia teraz tajniki księgowości. A butik Paprocki&Brzozowski na razie otworzyliśmy sami, online. Chociaż nadal marzymy też o salonie w realu.

Mariusz Brzozowski: Przypomniałem sobie, że jest jedna rzecz, której nie robimy razem w naszej firmie. Tylko ja rysuję, Marcin ma zakaz, bo śmiejemy się, że on jest takim artystą, który jak narysuje projekt, to nie wiadomo o co chodzi. Może i te jego dzieła mają wartość artystyczną, ale wartości technicznej żadnej. Panie krawcowe nie miałyby pojęcia, co z tym zrobić…

A jak wygląda Wasz dzień pracy?

Marcin Paprocki: Na pewno nie jest tak, że wstajemy o 16.00, a potem do rana siedzimy w pracowni zamknięci we własnym świecie i układamy materiał na manekinie przy muzyce klasycznej.

Mariusz Brzozowski: Rzeczywistość jest o wiele bardziej prozaiczna. Często jesteśmy swoimi asystentami, sekretarkami, księgowymi. No a poza tym nie śpimy do południa. Marcin mieszka w tej samej kamienicy, w której mamy pracownię, więc  może w kapciach przejść piętro wyżej i już jest w pracy. Upiera się więc, żebyśmy zaczynali najpóźniej o 10.00. Ja mieszkam ulicę dalej i naciskam, żeby to była 11.00. A w związku z tym, że umiemy już wypracować kompromis, zaczynamy o 10.30.

Od czasu Waszego dyplomu w 2002 roku wiele się zmieniło. Dziś ubieracie gwiazdy, przeprowadziliście się do Warszawy…

Mariusz Brzozowski: Od początku uważałem, że przeprowadzka jest konieczna, jeśli chcemy zająć się modą na poważnie. Zaraz po studiach znalazłem pracę w firmie bieliźniarskiej i zamieszkałem tutaj.

Marcin Paprocki: A ja nie chciałem. Po mojej rodzinnej Dąbrowie Górniczej, Warszawa wydawała mi się za duża, za głośna, za szybka. Łódź była w sam raz i nie miałem zamiaru się przeprowadzać. Doszedłem do wniosku, że możemy przecież pracować korespondencyjnie, a z Łodzi do Warszawy nie jest tak znowu daleko.

Mariusz Brzozowski: Żeby zmobilizować Marcina do przeprowadzki  znalazłem mu pracę. W „Wysokich Obcasach” szukali kierownika działu mody. Zawiozłem CV Marcina i po rozmowie kwalifikacyjnej uznali, że się nadaje.

Marcin Paprocki: Przez pół roku dojeżdżałem codziennie do pracy z Łodzi, ale nie dało się tak na dłuższą metę. W listopadzie się poddałem i w końcu przeprowadziłem na stałe do Warszawy.

A kiedy okazało się, że możecie utrzymać się z projektowania, z marki Paprocki&Brzozowski, bez podejmowania dodatkowej pracy?

Mariusz Brzozowski: Pierwszym takim przełomowym momentem był dla nas tytuł Projektanta Roku Elle w 2004 roku. Wiedzieliśmy wtedy, że na niego jeszcze nie zasługujemy. Nie mogliśmy uwierzyć we własne szczęście, bo dostaliśmy tę nagrodę, tuż po naszym pierwszym pokazie w Warszawie.

Marcin Paprocki: Ale wtedy nie było jeszcze szans, żeby żyć tylko z projektowania. Taki moment nadszedł dopiero jakieś dwa lata temu. Po tym, jak zaprojektowaliśmy własną kolekcję dla Reserved. To był ogromny zastrzyk finansowy, ale też wzrosła świadomość marki wśród młodych ludzi. Bardzo dużo się też przy tej okazji nauczyliśmy. Zupełnie inaczej robi się coś, gdy trzeba wziąć pod uwagę ograniczenia produkcyjne, które towarzyszą szyciu dla dużej firmy odzieżowej.

Mariusz Brzozowski: To była bardzo dobra lekcja. Jak to zrobić, aby mając mało środków do dyspozycji, pozostać w swoim charakterze? Bo nie sztuka uszyć coś z najdroższej tkaniny – taką wystarczy dwa razy złożyć i jest super kreacja. Sztuką jest wymyślić coś efektownego, oryginalnego i zarazem taniego w produkcji.

Projektując dla siebie, nie musicie narzucać sobie takich ograniczeń?

Mariusz Brzozowski: Modę traktujemy jako sztukę, ale pamiętamy, że jest to jednak przede wszystkim sztuka użytkowa. Dobrze, jeśli te rzeczy żyją potem na kobietach, a nie tylko istnieją na wieszaku w pracowni albo na fotografii w gazecie. Kiedyś nie przykładaliśmy do tego tak dużej wagi. Myśleliśmy: to będzie ciekawie wyglądało na modelce, to fajnie zagra w sesji zdjęciowej. Niespecjalnie zastanawialiśmy się kto i gdzie to będzie nosił. Teraz się zastanawiamy, i to jest chyba właśnie jeden z aspektów naszej dojrzałości.

Marcin Paprocki: Ale nadal do mody podchodzimy z przekorą. Celowo nie korzystamy z lookbooków, czyli specjalnych katalogów przepowiadających tendencje. Nie chcemy być niewolnikami trendów: że skoro będzie modny fiolet i bufki, to my wszystko w tym fiolecie i koniecznie z bufkami. Wolimy ufać własnej intuicji.

Mariusz Brzozowski: Uważamy, że moda jest tak eklektyczna, że jest tam miejsce na wszystko. Nie trzeba się kurczowo trzymać jednego słusznego trendu, wręcz przeciwnie liczy się oryginalność i własny styl. Cały czas kultywujemy te nasze charakterystyczne smaczki, chociażby falbany na tysiąc różnych sposobów.

A gwiazdy to doceniają. W Waszych ubraniach chodzą Doda, Kayah, Reni Jusis. Projektowaliście suknię ślubną dla Agaty Rubik, kreację na rozdanie europejskich nagród MTV dla Dody.

Marcin Paprocki: Za każdym razem kiedy gwiazda zakładała naszą sukienkę, to było dla nas duże przeżycie, bo za każdym razem startowaliśmy z pozycji fanów. Takim pierwszym doświadczeniem była Kora. To ja zaraziłem Mariusza fascynacją do niej i Maanamu. Znałem Korę wcześniej, bo robiłem kiedyś witraże na podstawie projektów jej męża Kamila Sipowicza. Potem poznaliśmy Kayah, Reni Jusis…

Mariusz Brzozowski: Nasze klientki, zarówno te sławne, jak i anonimowe, to bardzo różne osobowości. Ale zawsze są to osoby, które bardzo lubimy. Z wieloma się zaprzyjaźniamy. Mamy na przykład klientkę, która, kiedy ostatnio odbierała sukienkę, przyniosła nam ciasto w blaszce i miód pitny.

A teraz Wasze fanki będą mogły również podziwiać biżuterię Paprocki&Brzozowski, bo zaprojektowaliście specjalną kolekcję we współpracy z Apartem.

Marcin Paprocki: To biżuteria stworzona specjalnie na nasz jubileuszowy pokaz z okazji 10-lecia. Duże, efektowne, błyszczące naszyjniki i bransolety z polerowanego srebra. To projekty dość awangardowe, ale zarazem proste. Bardzo się cieszymy z tej współpracy, bo od dawna marzyliśmy o stworzeniu własnej kolekcji biżuterii. Ważne jest dla nas też to, że Apart jest nie tylko marką, która wspiera projektantów i jest na bieżąco z trendami, ale też firmą, której klienci ufają i jeśli daje czemuś swój znak firmowy, to gwarancja, że ten produkt na pewno jest doskonałej jakości i w dobrym guście.

Mariusz Brzozowski: Przyznajemy się od razu, że przed rozpoczęciem współpracy z Apart w 2006 roku, nie byliśmy fanami biżuterii w naszych kolekcjach. Ale kiedy obejrzeliśmy katalogi Apartu okazało się, że biżuteria wcale nie musi kojarzyć się z czymś, co jest passé albo ze stylem naszej ciotki. Było tam dużo nowoczesnych, interesujących elementów. W jednym z pokazów wykorzystaliśmy ich świetną kolekcję pereł, w innym efektowne duże pierścienie. No a w ostatnim wspomnianą już biżuterię, którą sami zaprojektowaliśmy.

Marcin Paprocki: Doskonale dopełniła nasze kreacje. Zależało nam na zrobieniu wrażenia, bo przy tworzeniu tego jubileuszowego pokazu czuliśmy wielką presję. Wszyscy  spodziewali się czegoś wyjątkowego, a my nie chcieliśmy zawieść. W związku z tym pokazaliśmy dwie kolekcje: jesień/zima i wiosna/lato. Bardzo różne. Ta pierwsza to rzeczy bardzo użytkowe, do noszenia na co dzień. Wełny, dżerseje, dzianiny. Wszystko prosto z wybiegu można założyć i iść do pracy albo na imprezę.  Za to kolekcja letnia jest wyjątkowo romantyczna. Dużo sukienek, falbanki, zwiewności, delikatne materiały. Ten romantyzm jest mi zdecydowanie bliższy. Lubię biegnące konie po łąkach, fruwające gołębie we mgle, nadruki pięknych róż. Mariusz się ze mnie śmieje, że ma już dosyć tych róż.

Mariusz Brzozowski: Bo mam! Ja wolę konkret. Ubrania o zdecydowanej konstrukcji, architektonicznych kształtach. Chociaż, oczywiście, żeby nie było wątpliwości, obaj podpisujemy się pod obiema kolekcjami.

Pamiętam jak przeżywaliście swoje pierwsze pokazy w Warszawie. Dalej tak się tym przejmujecie, czy doświadczenie zrobiło swoje i po 10 latach podchodzicie do tego z większym dystansem?

Marcin Paprocki: Chyba tak się nie da. To zawsze jest wielki stres i wielka adrenalina. Chociaż oswoiliśmy się już na tyle z atmosferą pokazów, że nie trzeba nas siłą wypychać na wybieg, żebyśmy ukłonili się po pokazie.

Mariusz Brzozowski: Ale nadal jest wielka trema. Stoimy za kurtyną, obserwujemy reakcje i serce nam wali z nerwów. Pamiętam, jakie to było dla nas przeżycie, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy brawa nie tylko na końcu, ale i w trakcie pokazu. Następnego dnia cała twarz mnie bolała od uśmiechu, taki byłem szczęśliwy.

Marcin Paprocki: Najgorsze jest to, że po takim pokazie trzeba wrócić do rzeczywistości. Po kilku tygodniach pracy non stop, kiedy funkcjonuje się na takiej adrenalinie, to nie jest łatwe. Bo kiedy schodzą emocje, czujemy się jak na gigantycznym kacu i wpadamy w depresję. Brakuje nam tego tempa, zgiełku, tej całej szalonej karuzeli.

Mariusz Brzozowski: A mimo to robimy kolejną kolekcję. Żeby nie zwariować. I tak od dziesięciu lat: pokaz, euforia, depresja, pokaz… Wygląda na to, że jesteśmy uzależnieni (śmiech).

Rozmawiała Agnieszka Jastrzębska

Poprzedni wpis Następny wpis

Mogą Ci się również spodobać