Wywiady

Kasia Smutniak

Kasia Smutniak to nowa ambasadorka marki Apart. Uznana gwiazda europejskiego kina współpracowała z największymi nazwiskami świata mody i filmu. Prywatnie mama dwójki dzieci i pasjonatka latania. Od blisko dwudziestu lat na stałe mieszka we Włoszech, gdzie powstawała najnowsza jubileuszowa kampania Apart.

 

Kasiu, jak wspaniale widzieć Cię wreszcie w Polsce!

Ja też się bardzo cieszę, że tu jestem! Nie miałam w ostatnich czasach szczęścia do tego, żeby pracować w kraju. Gdy pojawiały się ciekawe propozycje, byłam zajęta na planie innych filmów, a jak byłam wolna, to nie było ciekawych propozycji. Dlatego muszę przyznać, że kiedy została mi przedstawiona perspektywa współpracy z Apart, byłam zachwycona. To jest mój zawodowy powrót do Polski po wielu, wielu latach i mam nadzieję, że to będzie długa, piękna współpraca. Od samego początku, od naszej wspólnej przepięknej sesji we Włoszech, po spektakularny jubileusz 40-lecia Apart, jestem pod ogromnym wrażeniem klasy i rozmachu działań marki. To wielkie szczęście, że mogę być tego częścią.

We Włoszech mieszkasz dłużej niż w Polsce, tam robisz zawrotna karierę. Czujesz, że masz w Polsce jeszcze swoje miejsce? Czy Rzym jest Twoim domem?

Polska nigdy nie była dla mnie dalekim wspomnieniem. Ja nadal się czuje Polką, mimo że mieszkam za granicą już ponad 20 lat. Wyjechałam jako 18-latka, ale codziennie czytam polskie gazety, interesuję się sytuacją polityczną. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci nie mówiły po polsku i nie znały polskich tradycji. Ja wręcz z uporem tej tradycji pilnuję. Prawie wszystkie święta Bożego Narodzenia spędzamy w Polsce. A jeśli nie, to w Wigilię zawsze u mnie musi być opłatek, który przysyła mi mama. Pilnuję, żeby było dwanaście potraw, nawet jeśli jest nas tylko czworo przy stole. Musi być sianko pod obrusem i dodatkowe nakrycie.

We Włoszech traktują Cię jak Polkę?

Znajomi i przyjaciele mówią na mnie Polka, takie mam przezwisko (śmiech). I ja się bardzo z tego cieszę, bo we Włoszech to jest synonim osoby konkretnej, która umie gotować, zająć się domem i takiej bardzo rodzinnej. Jestem z mojej polskości bardzo dumna i zawsze to podkreślam. Zresztą upieram się, że w Polsce jest lepsza kawa, lepsza pizza, nawet makaron jest lepszy w Polsce. I morze jest ładniejsze i lasy są piękniejsze i zapachy… wszystko jest lepsze (śmiech). Oni myślą, że żartuję, ale ja naprawdę nie żartuję, to jest prawda. Mimo że nie mieszkam w Polsce, mój dom włoski w Rzymie jest domem polskim.

Umiesz gotować?

Niestety, za wcześnie wyjechałam z rodzinnego domu, nie zdążyłam się tego nauczyć od mojej mamy i fakt jest taki, że nie bardzo umiem gotować po polsku. Pierogów nie umiem, nawet zupy pomidorowej nie potrafię ugotować. Za to dobrze gotuję po włosku. Jednak gdy przyjeżdżam do Polski, to oczywiście jadę do mamy, która przygotowuje dla mnie te wszystkie polskie tradycyjne potrawy, które uwielbiam.

Wychowywałaś się w rodzinie wojskowej, tata jest generałem lotnictwa. To był surowy dom?

Miałam bardzo tradycyjny, kochający dom, chociaż dość często się przeprowadzaliśmy ze względu na pracę taty. Ale rodzice wychowali mnie tak, ze poradziłam sobie w świecie. Dali taki kręgosłup moralny, że nie pogubiłam się, kiedy jako 16-latka zaczęłam wyjeżdżać za granicę. Tam nikt cię nie pilnuje. Możesz robić, co chcesz, i łatwo o kłopoty. To jest naprawdę podstawa – to, co wynosisz z domu, bo życie stawia cię przed trudnymi wyborami i świadomość tego, co jest dobre, a co złe, jest najważniejsza.

A jaką Ty jesteś mamą? Konsekwentną, która stawia granice i wymaga?

Ja bym chciała być taką mamą, ale nie jestem. Mam dwójkę dzieci, jest między nimi 10 lat różnicy. Z córką udało mi się być bardziej konsekwentną. Z moim 2-letnim synem, niestety… Pozwalam mu na wiele, rozpieszczam go strasznie. Ja wiem, zdaję sobie sprawę, jak to się na mnie odbije za 10 czy 15  lat, ale nie jestem w stanie nad tym zapanować. (śmiech)

A córka nie jest zazdrosna?

Nie (śmiech), ona ma dokładnie tak samo!

Masz więcej cierpliwości w wychowaniu niż przy pierwszym dziecku?

Dużo więcej luzu miałam przy córce, teraz jestem bardziej spięta, ale z drugiej strony synek mnie tak rozbraja, że ja nie mam jak z nim walczyć. Ja coś mówię, on nie słucha, denerwuje się, a potem on się przytuli, spojrzy mi w oczy i koniec. (śmiech)

A czy pozwalasz córce na korzystanie z mediów społecznościowych? Bo wiem, że sama, z wyboru, nie funkcjonujesz w nich…

Bo prawdziwe życie jest tutaj, a nie w mediach społecznościowych. Ale moja 12-letnia córka ma Instagram, korzysta z Internetu, to dla jej pokolenia zupełnie naturalne, oni nie znają innego świata. Ja oczywiście to nadzoruję, kontroluję, co publikuje na swoim koncie. Rozmawiam z nią, uczulam ją na to, że jesteśmy rodziną publicznie rozpoznawalną, więc potrzebna jest też uważność w tym, co publikuje. Ale jej nie ograniczam. Trzeba tylko uświadamiać sobie plusy i minusy tego stanu rzeczy. Ważne, żeby się w tym nie pogubić, a najważniejsze jest to, co widzisz w domu. Bo wiadomo, wiek buntu będzie, musi być. Każdy z nas przez to przechodził. I chyba lepiej prędzej niż później.

Podobno Ty się buntowałaś, zapisując się na lekcje latania w tajemnicy przed rodzicami. To prawda czy legenda?

To było w tajemnicy przed mamą, tata wiedział. (śmiech)

Dziś sama jesteś licencjonowanym pilotem. Co jest takiego niezwykłego w lataniu, że tak je kochasz?

Myślę, że chodzi o punkt widzenia. Odkąd zaczęłam latać, a zaczęłam wcześnie, jako 16-latka, nabrałam dystansu do tego, co się dzieje tu, na ziemi. Latanie pozwala na wszystko spojrzeć z innej perspektywy. Na przykład dziś jest brzydka pogoda, ale ja wiem, że za tymi chmurami jest pięknie, tam słońce jest zawsze i nagle te wszystkie problemy robią się takie małe, mniej ważne. I to jest chyba to, co mnie w lataniu najbardziej pociąga.

Gdzie jest teraz Twoje miejsce na ziemi?

To na pewno są miejsca w Polsce, Paryżu, we Włoszech i w Nepalu.

W Nepalu wybudowałaś nawet szkołę dla dzieci. Co Cię popycha, żeby robić tak niezwykłe rzeczy?

Po raz pierwszy trafiłam tam 15 lat temu. Jak ktoś ma serce i oczy otwarte i jak zobaczy, co tam się dzieje, to już nie jest w stanie zapomnieć. Ale, szczerze mówiąc, więcej z tego biorę, niż daje. Dla siebie, dla mojej rodziny i dla moich dzieci.

Masz tam też dom…

Wiem, to dziwnie brzmi, ale to też jest dziwny dom. Bez elektryczności, bo tam akurat jej nie ma, jest z gliny, z łazienką, którą sama wybudowałam. Taki prosty dom, jak ze średniowiecza. Nie chcę, żeby to zabrzmiało snobistycznie, że gdzieś tam w Nepalu, w Indiach, mam dom, ale ja się tam naprawdę czuję jak w domu. Był czas, że spędzałam tam więcej czasu niż w Rzymie.

W swojej karierze miałaś to szczęście, że pracowałaś z największymi artystami świata mody i filmu. Wiem też od ekipy, która przygotowywała jubileuszową sesję dla Apart we Włoszech, że Włosi naprawdę Cię kochają. Nie możesz przejść spokojnie ulicą, zaczepiają cię, pozdrawiają. Traktują jak wielką gwiazdę, swoja gwiazdę.

Nie wiem dlaczego, ale jakoś udało mi się dotrzeć do ich serc. Może dlatego, że ja nie potrafię być inna niż jestem, udawać. I jestem tam od wielu lat, już prawie dwudziestu. Przez ten czas nauczyłam się Włoch i włoskiej mentalności. Dziś chyba nawet rozumiem ją lepiej niż polską. Dlatego byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam całej wspaniałej ekipie Apart pokazać prawdziwe Włochy. Kiedy przyjechali, a potem dojechały jeszcze Małgosia Socha, Anja Rubik, Kasia Sokołowska, Marcin Tyszka… Musiałam się wykazać! Zabrałam ich do ulubionej włoskiej restauracji, pokazałam im Rzym, moje miasto. Nie mogło być inaczej! Zdjęcia powstawały zresztą nie tylko w Rzymie, ale też w kilku najpiękniejszych miejscach we Włoszech, jak Wenecja, Mediolan, plenery… Pogoda była przepiękna, suknie cudowne i diamentów było tyle, że każda dziewczyna mogłaby tylko o tym pomarzyć. Cudownie wspominam ten czas.

A jak się pracowało z Marcinem Tyszką, który jest autorem jubileuszowej kampanii Apart?

Marcin to wariat! Uwielbiam go! Znamy się już tyle lat, że lepiej chyba tego głośno nie mówić (śmiech), za każdym razem, kiedy się spotkamy, nie możemy się nagadać. Pracuje się z nim wspaniale! Właściwie nie powinnam nazywać tego pracą, bo to jest po prostu przyjemność. A zdjęcia są przepiękne! I to jest fantastyczne, że oddają to, czym są Włochy. Pokazują tę ich najpiękniejszą stronę. Rzym jest przepiękny rzeczywiście, Wenecja, Mediolan też, ale nie tak piękne, jak na tych zdjęciach.

Prywatnie nosisz biżuterię?

Oczywiście! Jak każda kobieta kocham biżuterię. Część mam od lat, tak jak obrączkę ślubną moich rodziców czy złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie żołędzia po mojej babci. Jednak kiedy jest wyjątkowa okazja, tak jak ostatnio na jubileuszowej gali 40-lecia Apart w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, to jest naprawdę fantastyczne uczucie móc założyć taka spektakularną kolię z brylantami. Na co dzień noszę oczywiście o wiele skromniejsza biżuterię. I w tym Apart też mi się bardzo podoba, bo ma tak ogromny wybór kolekcji i wzorów, że każda kobieta może sobie pozwolić na coś pięknego. Kiedyś biżuteria, w Polsce przede wszystkim, wydawała się czymś niedostępnym, postrzeganym w sposób bardzo elitarny, a Apart to zmienił.

Tego wieczoru w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej miałaś na sobie również bardzo szykowną suknię…

To była wyjątkowa kreacja przygotowana dla mnie specjalnie na ten wieczór przez dom mody Prada, pochodziła z archiwum ich kolekcji vintage. Myślę, że synonimem elegancji nie jest spektakularność, ale sposób bycia i wewnętrzny spokój, a ja stawiam na rzeczy, w których czuję się sobą i czuję się wygodnie.

Lubisz takie wielkie gale?

Każda dziewczynka marzy o tym, żeby włożyć suknię balową i zabłysnąć na czerwonym dywanie, tak jak ja miałam okazję na gali z okazji 40-lecia Apart. I jestem ogromna szczęściarą, że takie momenty mi się w życiu zdarzają. Nie będę kłamać, że nie lubię takich sytuacji. Bywają takie cudowne jak ta z Apart, albo kiedy prowadziłam Festiwal Filmowy w Wenecji, to były naprawdę magiczne dwa tygodnie. Na co dzień się nie stroję, nie maluję, biegam w trampkach, ale jest we mnie też ta dziewczynka, która czasem chce wyglądać jak księżniczka.

A co jest dla Ciebie luksusem?

Czas. To jest największy luksus. Od dziecka zawsze miałam takie poczucie, że coś mi ucieka. Mało spałam, bo ciągle zdawało mi się, że coś tracę. Zawsze chciałam być i astronautą, i gwiazdą jakąś i wieloryby ratować. I generalnie byłam niespokojna, bo czułam, że mam za mało czasu na wszystko. Na szczęście moja praca pozwala mi na to, żeby „mieć kilka żyć”, tak jak marzyłam w dzieciństwie. Chyba dlatego właśnie zostałam aktorka. To mi daje naprawdę wielką satysfakcję, jeśli chociaż przez chwilę poczuje, że udało mi się coś nowego przeżyć, a każda rola jest jak prezent, jakbym podarowywała sobie nowe życie. Z różnych powodów zrozumiałam, jak ten czas jest ważny w naszym życiu i teraz z tego korzystam.

Rozmawiała: Agnieszka Jastrzębska

Poprzedni wpis Następny wpis

Mogą Ci się również spodobać