Znany i ceniony restaurator Mateusz Gessler zadebiutował w lutym w nowej roli – jurora programu „Master Chef Junior”, który cieszył się dużą oglądalnością. Czytelnicy portalu plejada.pl przyznali mu nagrodę w kategorii „debiut roku”.
Rozpoznawalność sprawia Ci przyjemność?
Nie będę ukrywał, że czuję się z nią bardzo dobrze. Kiedyś bardzo chciałem otworzyć restaurację i gotować najlepiej, jak potrafię dla moich klientów. Poznawać ich gusta, rozmawiać z nimi, dowiadywać się, czego potrzebują. Teraz, dzięki telewizji, w moim życiu pojawiło się więcej świetnych ludzi i jestem za to bardzo wdzięczny losowi. Uwielbiam też nowe wyzwania. W telewizji trzeba nauczyć się mówić i przede wszystkim pracować z kamerą.
Mówić?
Nie przeklinać… żartuję, oczywiście! Musiałem na- uczyć się mówić przede wszystkim dlatego, że trafiłem do programu z dziećmi. Za każdą rzeczą, którą chcesz powiedzieć, stoi jakaś myśl, prawda? Ta myśl musi być zrozumiała. To było wyzwanie! Ja miałem trochę łatwiej, bo mam akurat syna w tym wieku, co uczestnicy programu „Master Chef Junior”.
Spotkaliśmy się w czerwcu na imprezie organizowanej przez Apart z okazji Dnia Dziecka w Warszawie. Byłeś rozchwytywany. Dzieci Cię lubią?
Pamiętam, że wtedy faktycznie zgromadziła się wokół mnie bardzo duża grupa dzieciaków, więc chyba po- tra ę do nich dotrzeć. Lubię dzieci, bo są prawdziwe, niczego nie udają, w przeciwieństwie do dorosłych.
A dorośli? Mówisz, że lubisz telewizję, ale z drugiej strony ona bardzo obnaża i sprawia, że stajemy się osobami publicznymi. Ludzie oceniają to, jak mówisz, jak wyglądasz, jak się zachowujesz, a nie jakim jesteś kucharzem.
Każdy człowiek, który decyduje się na pracę na wizji, musi się liczyć z tym, że będzie oceniany, i to nie merytorycznie. Przecież każdy z nas jest w jakimś stopniu oceniany, przez całe życie.
Ale nie wszyscy czytają o sobie w Internecie.
Tak, to fakt. Wszystko zależy jednak, jak taka krytyka jest przedstawiona. Jeśli ma sens i czemuś służy, to trzeba się z nią zmierzyć, przemyśleć i iść dalej. Mam nadzieję, że mnie ludzie aż tak nie linczują.
Trochę poczytałem o Tobie i można odnieść wrażenie, że jesteś lubiany, więc spokojnie. A z czyją krytyką liczysz się najbardziej?
Przede wszystkim mojej mamy, bo to ona mi wpoiła pewne wartości. Liczę się też ze swoją krytyką, bo musisz wiedzieć, że jestem bardzo samokrytyczny.
Zadręczasz się, jak coś Ci nie wyjdzie?
Wyznaczam sobie cele, a jeżeli nie uda mi się ich osiągnąć, to się zastanawiam dlaczego i próbuję od nowa. Jestem strasznie upartym człowiekiem i jak sobie coś ustalę w głowie, to chcę dążyć do tego za wszelką cenę. Nie oznacza to chodzenia po trupach. Pamiętam też zawsze o jednym – nie ma sensu denerwować się tym, na co nie mamy wpływu. Lepiej skupić się na dobrych rzeczach. Dawać dużo od siebie i dążyć do tego, czego się chce.
Na początku lat 80-tych, kiedy byłeś jeszcze dzieckiem, Twoja mama zdecydowała o wyjeździe na stałe do Francji. Co najbardziej zapamiętałeś z tamtych lat?
Z perspektywy czasu podejrzewam, że zmiana otoczenia była bardzo trudna dla mojej mamy. W Warszawie była kimś, a tam musiała zaczynać wszystko od nowa. Nie mówiła po francusku, zamiast pracować w zawodzie filmowym, była sprzątaczką. Niczego, co miałem w dzieciństwie nie żałuję, nawet miliona przeprowadzek i mieszkania u różnych, często obcych ludzi. To mnie nauczyło otwartości, zrozumiałem wiele rzeczy. Uważam, że miałem bardzo fajne dzieciństwo.
Jak o tym opowiadasz, to zastanawiam się, czy też byłeś świadkiem sytuacji, w których mama miała dość, kiedy już myślała, że nie zniesie kolejnej przeprowadzki?
Wiele razy, ale podejrzewam, że miłość mamy do mnie i moja do niej pozwoliły nam to przeżyć z godnością. Moja mama zawsze mi tłumaczyła, że nie zawsze jest łatwo, ale trzeba walczyć o siebie. Nie mieliśmy wtedy grosza, ale ciągle kombinowaliśmy jak przetrwać. Źle się uczyłem, byłem szkolnym rozrabiaką, samotnym wilkiem i to też dawało się mamie we znaki, ale jakoś zawsze udawało nam się przejść przez wszystko. Potem poznała mojego ojczyma i było trochę lepiej. Dziś wszystko jest już inne. Oni są szczęśliwi, mają dwójkę dzieci, z którymi ja się świetnie dogaduję od początku. Wszyscy żyjemy razem, jesteśmy fajną rodziną i kochamy się. Pracuję z ojczymem. Patrice jest dla mnie jak ojciec. Mamę widzę co kilka dni. Trzeba się trzymać razem!
W którym momencie pojawił się pomysł, żeby gotować?
To zabrzmi pretensjonalnie, ale od zawsze kochałem jeść i interesowałem się tym, z czego danie jest zrobione, jak je przygotowano. Dorastałem w otoczeniu ludzi z różnych kultur, którzy często do Paryża przywozili przyprawy ze swoich stron świata, gotowali inaczej. Trudno było się tym nie interesować. Inny wygląd, smak, zapach. Tak zakochałem się w kuchni i wielokulturowości Francji.
Trudno było to wszystko porzucić i wrócić do Polski w 2002 roku?
Wtedy dużo podróżowałem po świecie, a Polska miała być tylko kolejnym, chwilowym przystankiem.
Czyli przyjechałeś w odwiedziny?
Tak, przyjechałem zobaczyć mamę, bo ona mieszka w Polsce ponownie od 1998 roku. Chciałem zobaczyć brata, siostrę, ojca. Wszystko tak się potoczyło, że zostałem na stałe. Jeżeli odłączasz pewne elementy, na które nie masz wpływu, to Polska staje się natychmiast pięknym krajem. Uwielbiam ją za krajobrazy, wspaniałych ludzi, piękne kobiety i dobre jedzenie. Na szczęście nie jest u nas tak, jak we Francji, Hiszpanii albo we Włoszech, gdzie większość produktów spożywczych to sama chemia. Dla restauratora Polska to jest raj. Ludzie lubią chodzić do restauracji, jeść, pić, bawić się.
Często można spotkać Cię w Twojej restauracji na warszawskiej Pradze i zobaczyć, jak gotujesz i podajesz dania gościom. Czy kiedy wracasz do domu, masz siłę i ochotę przygotować coś dla najbliższych?
Wracam do domu późno, wstaję wcześnie, czasami przed wyjściem syna do szkoły, a żony do pracy. Nie ma wielu okazji, żebym gotował dla nich. Jeśli jednak jesteśmy na wyjeździe, to lubię wynająć domek i skupić się tylko na dogadzaniu rodzinie. Gotować, doprawiać, eksperymentować. Uwielbiam to!
Jakie masz relacje z synem? Przypuszczam, że skoro sam zostałeś wychowany przez ojczyma, to syn jest dla Ciebie bardzo ważny.
To prawda! Cały czas pamiętam o tym, żeby go niczym nie przytłaczać. Widzimy się codziennie, dużo rozmawiamy. On zaczął naukę w gimnazjum, to nie jest już taki mały chłopiec i muszę przyznać, że ta przemiana jest dość zabawna.
To jest kumpelska relacja czy jednak bardziej jak „mistrz i uczeń”?
Dzieci są jak gąbki, chłoną wszystko, więc trzeba uważać, jak się przy nich zachowujemy. Moja relacja z synem to w pewnym sensie relacja „mistrz i uczeń”, bo nie może zabraknąć pewnego rygoru, ale jest też miejsce na bycie kumplami.
Jak bliscy reagują na Twoją drugą pasję, czyli na motocykle?
Dobrze. Człowiek potrzebuje pasji i każdy mój bliski o tym wie.
Ale nie boją się?
Jak chcę jeździć szybko, to jadę na tor, jak chcę jeździć w bardziej szalony sposób, to jadę do lasu. Kiedy wsiadam na motocykl w mieście, jestem bardzo ostrożny.
Twoja restauracja „Warszawa Wschodnia” podbiła serca warszawiaków. Wiem, że masz kolejny, ambitny projekt!
Pracuję nad nim od prawie dwóch lat! Tym razem to będzie restauracja w centrum Warszawy – w dawnej Hali Koszyki. Jestem bardzo ciekaw, jak się rozwinie, bo wkładam w nią masę serca i podejrzewam, że jak się otworzy, to będę miał jeszcze mniej czasu dla siebie. Restauracja to nie tylko nazwisko! Trzeba tam być, gotować, zajmować się wszystkim.
Zwróciłem uwagę, że masz dwie bransoletki na ręce. Lubisz biżuterię?
Te dwie dostałem akurat od bliskich osób, więc są dla mnie bardzo ważne. Nie noszę jednak za dużo biżuterii, wolę kupować ją w prezencie dla kogoś.
Podobno jedyny dodatek wskazany dla mężczyzny to elegancki zegarek…
To moja wielka pasja, choć mało kto o niej wie. Mieszkałem w Szwajcarii, miałem okazję zobaczyć na rękach moich znajomych i ich rodziców ładne zegarki. Trudno żeby nie wywołały zachwytu. Zegarki ze szwajcarskich, tradycyjnych manufaktur mają duszę!
Ostatnio musiałeś znaleźć czas na napisanie książki.
To książka o gotowaniu. O przepisach z dzieciństwa, które mi się z nim kojarzą, które są fajne i pro- ste do zrobienia.
Podajesz też przepisy na bardziej świąteczne dania?
Nie, bo moje dzieciństwo to nie Polska, a we Francji święta Bożego Narodzenia są zupełnie inne. Wszystko tam wygląda inaczej.
Inaczej, czyli jak?
W Polsce jest post, 12 potraw, większość, a nawet wszystkie bez mięsa. We Francji jest odwrotnie. Jest kilka potraw, nie tak dużo, ale każdy stara się, żeby to były wyjątkowe, wyszukane potrawy np. foie gras, ostrygi, homary. Jeżeli ktoś nie ma pieniędzy na takie rarytasy, to wybiera najróżniejsze mięsa, których nie jada na co dzień. We Francji narodziny Jezusa to okazja, żeby świętować i się bawić, a nie pościć.
Rozmawiał Mateusz Hładki