Wywiady

Agustin Egurrola – przetańczyłem świat

Niewiele brakowało, a zostałby prawnikiem. Tak chciała jego mama. Jednak to taniec był jego przeznaczeniem, a jak sam mówi, przed przeznaczeniem nie da się uciec. I choć tańczyć zaczął bardzo późno, wtedy gdy większość kolegów po fachu kończy już karierę, bardzo szybko stał się najlepszym, najbardziej utytułowanym tancerzem, dwunastokrotnym mistrzem Polski. Dziś Agustin Egurrola jest głównym choreografem „Tańca z Gwiazdami”, szefem jurorów w „You Can Dance” i właścicielem trzech najlepszych szkół tańca w kraju. Nam opowiada o swoich kubańskich korzeniach, trudnych początkach, kulisach najpopularniejszych tanecznych programów i o tym, jaką cenę płaci za swój sukces.

Zdarza się Panu jeszcze tańczyć dla przyjemności?

Agustin Egurrola: Szczerze mówiąc, moje życie zawodowe jest tak aktywne, że gdy wracam do domu, nawet nie włączam muzyki. Staram się wyciszyć, zebrać myśli, zatrzymać nad tym, jaka jest pora roku. Jednak nie narzekam, bo choć pracuję do upadłego, to moja praca jest również moją pasją. Oczywiście, są chwile szczególne, kiedy tańczę. Robię to przeważnie w gronie przyjaciół, a nie na oficjalnych imprezach, bo tam, mam wrażenie, że każdy oczekuje ode mnie jakichś niesamowitych popisów i karkołomnych figur. A ja po prostu chciałbym fajnie się pobawić z moją partnerką, cieszyć się tym, że z nią tańczę i że jest blisko mnie.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że taniec był dla Pana wyrazem buntu. Przeciw czemu się Pan buntował?

Agustin Egurrola: Może bunt to za mocne słowo, ale rzeczywiście musiałem zawalczyć o to, żeby tańczyć. Moja mama nie była szczęśliwa, widząc, że tak bardzo się temu poświęciłem. Uważała, że tancerz, choreograf to nie jest odpowiednie zajęcie dla mężczyzny. Chciała, żebym był prawnikiem, żebym miał „poważny zawód”. Słuchałem tego, co mówi, ale w środku się buntowałem. W końcu doszedłem do wniosku, że muszę zaufać sobie, swojemu instynktowi i nie mogę rezygnować z czegoś, co jest dla mnie tak ważne. Okazało się, że intuicja mnie nie zawiodła…

…za to późno dała o sobie znać. Zaczął Pan tańczyć dopiero jako 19-latek. Właściwie nie miał Pan szans na sukces w tej branży.

Agustin Egurrola: Rzeczywiście wielu tancerzy w tym wieku kończy już karierę, a na pewno ma za sobą kilkanaście lat treningów, kilkadziesiąt turniejów. Mimo wszystko udało mi się zaistnieć w tym zawodzie, co jest najlepszym dowodem na to, że jeżeli w życiu odnajdzie się swoją pasję, można się w niej realizować bez względu na wiek. Wierzę, że taniec po prostu był moim przeznaczeniem.

Pana taneczny rozwój był błyskawiczny. W ciągu dwóch lat zdobył Pan międzynarodową klasę taneczną S. Innym zajmuje to kilkanaście lat. Potem były już tytuły mistrzów Polski amatorów, zawodowców, finały Mistrzostw Świata, Europy.

Agustin Egurrola: Myślę, że to kwestia determinacji. Wszystko zależy od tego, jak bardzo jesteśmy zmotywowani. Jeżeli wkłada się w coś całe serce i poświęca temu każdą wolną chwilę, to przy odrobinie talentu, musi się udać. Bez względu na to, czy to jest Egurrola czy Kowalski.

Mógł Pan osiąść na laurach, ale Pan zamiast odcinać kupony od swoich sukcesów w tańcu towarzyskim, zajął się nowymi technikami.

Agustin Egurrola: Zaczynałem od tańców latynoamerykańskich. Zresztą w tamtych latach w Polsce wybór technik tanecznych był ograniczony. Kiedy na nasz rynek weszło MTV, teledyski takich gwiazd jak Michael Jackson czy Janet Jackson pokazywały nowe formy tańca. Zacząłem myśleć o popularyzowaniu ich w Polsce. Uważałem, że występy rodzimych gwiazd, mogą także mieć atrakcyjną taneczną oprawę. Takie widowiskowe show bardzo mi się podobały, a u nas tego w ogóle nie było.

Na tyle, że podobno sprzedał Pan malucha i magnetowid i za te pieniądze wyjechał do Londynu się uczyć.

Agustin Egurrola: To prawda, zacząłem wyjeżdżać na warsztaty za granicę, bo w Polsce nie było gdzie się tych nowych technik uczyć. Taniec nowoczesny, funky, ówczesne odmiany hip-hopu – młodzi ludzie tak właśnie chcieli tańczyć…, jak ich idole.

A Panu marzyła się własna szkoła tańca, w której mogli się tego nauczyć. Pierwszą szkołę założył Pan ponad 16 lat temu. Dziś ma Pan trzy, które uchodzą za najlepsze na rynku, a lista nauczycieli jest imponująca – same znane nazwiska.

Agustin Egurrola: Dobra szkoła tańca jest jak telewizja – musi mieć gwiazdy. Ludzie przychodzą na zajęcia dla nauczycieli. Liczy się nie tylko to, że oni świetnie tańczą i metodycznie przekazują wiedzę, ale też, a może przede wszystkim, że są osobowościami. Dobry nauczyciel potrafi sprawić, że każda osoba, która przyjdzie na zajęcia, czuje się ważna.

W środowisku tancerzy to Pan jest bardzo ważną postacią. Funkcjonuje Pan jako mentor, autorytet. Sama słyszałam, jak mówią do Pana „tato”.

Agustin Egurrola: Jestem ogromnie szczęśliwy, że przyczyniłem się do tej tanecznej lawiny, która ogarnęła kraj, dzięki programom „Taniec z Gwiazdami” i „You Can Dance”. Cieszę się, że mogę w tym uczestniczyć i bezpośrednio obserwować. Zawsze powtarzam, że taniec zmienił moje życie. To była i jest moja wielka pasja, którą chciałem się ze wszystkimi dzielić. Nagle okazało się, że tysiące ludzi w Polsce wiąże swoją przyszłość z tańcem. To wspaniałe. Bardzo chciałbym, aby nie było to tylko sezonową modą, by spożytkować energię, która jest w tych młodych osobach, tworząc coś trwałego, ponadczasowego. Pracuję nad tym. Chciałbym, żeby ci wszyscy tancerze spełniali się w wielkich spektaklach. Chciałbym zrobić trasę YCD po całej Polsce, dlatego staram się tych najzdolniejszych skupiać wokół siebie i mojej szkoły, dać im szansę. Stworzyłem z moimi przyjaciółmi Agencję Taneczną, dzięki której ci ludzie mogą występować i zarabiać na to, aby pojechać do Los Angeles, Nowego Jorku czy Londynu, gdzie będą doskonalić swój warsztat. To bardzo ważne. Kiedy ja zaczynałem, takich możliwości nie było.

Teraz tancerzom jest łatwiej?

Agustin Egurrola: Z pewnych względów tak, bo zaplecze, gdzie mogą się uczyć jest dziś dużo większe, łatwiej kształcić się u najlepszych. Z drugiej strony konkurencja także jest większa. Osobiście, staram się umożliwiać utalentowanym tancerzom rozwój, aby potencjał, który w nich drzemie nie został zmarnowany. Może takie szkoły, jak moje, w przyszłości będą powstawały w każdym mieście? To jednak wymaga czasu, bo trzeba wychować instruktorów.

Wielu z tych instruktorów możemy oglądać w „Tańcu z Gwiazdami”. Pan od pierwszej edycji jest głównym choreografem tego show, współautorem gigantycznego sukcesu tego programu. Co jest jego tajemnicą?

Agustin Egurrola: Prawda – tylko tyle i aż tyle. W tym programie nie można oszukać. Musisz wyjść i zatańczyć na żywo. Tu nic nie da się podkręcić, zmontować, wyciąć. To jest konkurs. Albo pracujesz na sto procent i dajesz z siebie wszystko, albo przegrywasz.

Pan na początku każdej edycji obstawia swoich faworytów?

Agustin Egurrola: Zwykle nie robię tego, bo w tym programie naprawdę trudno cokolwiek przewidzieć. Wygrywały go już osoby, których na początku nie podejrzewałbym o to, że są w stanie wzbudzić aż takie emocje u widzów. Wiem na pewno, że aby dobrze wypaść, nie wystarczy nauczyć się kroków, bo ludzie oceniają nie tylko to, jak gwiazda tańczy, ale przede wszystkim jej osobowość, to jak znosi niepowodzenia, jakie ma podejście do życia. W tym programie uczestnicy się otwierają, zyskują nową energię, odbudowują swoje marzenia, kariery. To jest siła tego show.

Wiadomo, jak wiele mogą zyskać na „Tańcu z Gwiazdami” osoby mało znane, więc ich decyzja o udziale jest zrozumiała. Ale co powoduje, że marzą o nim naprawdę duże nazwiska?

Agustin Egurrola: To właśnie magia tego programu. Przy pierwszej edycji nie wiedzieliśmy jeszcze czy w Polsce on się przyjmie, uczyliśmy się formatu. Program miał zadowalającą oglądalność, ale jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że będzie miał tak gigantyczną siłę rażenia. Przy drugiej edycji zdaliśmy sobie sprawę, że mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Zauważyły to też gwiazdy, gotowe poświęcić część swojego życia na udział w programie, choć każdy odcinek to dla nich wielki stres. Niejednokrotnie są to osoby o ustalonej już pozycji, które od dłuższego czasu funkcjonują w showbiznesie i mają duże osiągnięcia. Mimo to decydują się stanąć do tanecznej rywalizacji. Czasem ktoś, kogo popularność wcale nie jest największa, podczas programu zdobywa serce publiczności.

Pewnie nie wszyscy wiedzą, że polska edycja jest absolutnie wyjątkowa pod względem podejścia gwiazd do tego programu.

Agustin Egurrola: To prawda. Twórcy formatu z BBC uznali, że polska wersja jest bezsprzecznie na najwyższym poziomie. Najlepiej realizowana.

Jak Pan to robi, że tym gwiazdom chce się wyciskać siódme poty? Nigdzie indziej na świecie gwiazdy tak dużo nie pracują, aż tak się nie przykładają. W amerykańskiej czy włoskiej edycji gwiazda przychodzi na trening dwa, trzy razy w tygodniu i nadrabia potem strojem, miną…

Agustin Egurrola: Z naszymi gwiazdami pracuje się jak z zawodowcami, bez żadnej taryfy ulgowej. Oczywiście, jak wszędzie, są wzloty i upadki, bywają kryzysy. Wtedy musimy interweniować. To nie są przecież cyborgi. Czasem treningi trwają do północy, a nawet dłużej. Gwiazdy wiedzą, po co przyszły do programu. Często widzę łzy w ich oczach, że coś nie wychodzi. Jednak nie zdarzyło się jeszcze, aby ktoś za mało ćwiczył. To raczej ja doradzam ograniczenie liczby treningów, kiedy widzę, że mamy już do czynienia z przetrenowaniem, że grozi kontuzja. Gwiazdy chcą ćwiczyć do upadłego, ponad swoje siły. Na szczęście lekcje zawsze odbywają się pod okiem tancerzy, którzy czuwają nad swoimi podopiecznymi. Kiedy trzeba, mówią stop, a w trakcie całej edycji mobilizują, motywują uczestników, aby w trudnych chwilach się nie poddali. Tancerze także wkładają całe swoje serce w ten program i tak samo przeżywają wszystkie porażki i sukcesy. Dlaczego gwiazdy tak się starają? Myślę, że wszyscy szybko zorientowali się, że mają do czynienia z czymś niezwykłym, w czym warto wziąć udział. W Polsce ten program naprawdę zmienia życie uczestników. Wielu z nich doznaje, można by rzec, przemiany. Przypomnijmy sobie Natalię Lesz – stanęła na parkiecie tuż po wielkiej porażce w Sopocie, a w programie rozkwitła, podbiła serca widzów i weszła do finału.

Spodziewał się Pan, że po tym programie również tancerze staną się gwiazdami?

Agustin Egurrola: Nie na taką skalę. Dla zawodowych tancerzy, ten program to największy dar, to wielka szansa, żeby pokazać to, czego uczyli się przez wiele lat. Jestem ogromnie szczęśliwy, że ta ich praca zyskała należytą oprawę, należyty splendor. Z perspektywy tych ośmiu edycji widzę, że właściwie bezbłędnie dobraliśmy ekipę. Każdy tancerz dawał z siebie absolutnie wszystko. Moim zadaniem jest między innymi czuwanie nad tym, aby do programu trafiali profesjonaliści z talentem pedagogicznym. Muszę mieć pewność, że potrafią nie tylko świetnie tańczyć, ale i dobrze przekazywać wiedzę, tłumaczyć. Na nich ciąży ogromna odpowiedzialność. Ich praca nabiera sensu w momencie, kiedy gwiazdy rozkwitają na parkiecie. Bardzo się cieszę, że nasi tancerze są teraz sławni, bo uważam, że w pełni na to zasłużyli.

A nie obawia się Pan konkurencji z ich strony? Tyle krąży opowieści o zawiści panującej w tym środowisku? Mówi się nawet o tym, że „Taniec z Gwiazdami” podzielił środowisko na tych, którzy brali w nim udział i tych, którzy się nie dostali.

Agustin Egurrola: Wręcz przeciwnie, myślę, że ten program skonsolidował nasze środowisko, dał poczucie wartości i jedności. Pokazał, że mamy coś, czym pasjonuje się cały świat. Jeśli jest jakaś zawiść, to jest to marginalne zjawisko i myślę, że raczej jakieś osobiste animozje niż coś, co funkcjonuje na szeroką skalę. Ja się z tym nie spotkałem. Rozmawiałem i z sędziami, i z tancerzami, którzy nie brali udziału w „Tańcu z Gwiazdami” i naprawdę wszyscy są bardzo szczęśliwi, że ten program jest. To wielka szansa, którą dostała cała taneczna branża. Teraz odbywają się wielkie turnieje, bo łatwiej jest pozyskać sponsorów, a pary stać na to, aby wyjeżdżać szkolić się za granicą. Wcześniej większość nie miała pojęcia, że nasi polscy tancerze tak wiele znaczą na świecie, że są finalistami najbardziej prestiżowych turniejów. Mamy w Polsce wielkich mistrzów, jest się czym chwalić.

Sukces „Tańca z Gwiazdami” jest oczywisty, bo ludzie lubią oglądać gwiazdy, ich zmagania. Ale sukces programu „You Can Dance” jest zadziwiający. Kto mógłby przypuszczać, że Polacy będą chcieli oglądać anonimowych ludzi, którzy tańczą?

Agustin Egurrola: Myślę, że fenomen tego programu jest przede wszystkim zasługą tych do tej pory anonimowych tancerzy. Niesamowite emocje towarzyszące zmaganiom młodych ludzi, niezwykle różnorodne style taneczne prezentowane w programie – to sprawia, że widzowie z przyjemnością, co środę, zasiadają przed telewizorami. Ten program pozwala uwierzyć, że marzenia się spełniają. To dzieje się na naszych oczach. To nie jest loteria – ci ludzie oddali się pasji, która nagle wynosi ich na szczyty.

Zdarza się Panu wzruszyć podczas powstawania tego programu?

Agustin Egurrola: Jest mnóstwo takich momentów, że zapiera mi oddech – na pewno trzy finałowe odcinki. Kiedy siedzę tam, w jury, to widzę siebie sprzed lat.

Czyli jak się Panu głos łamie, to nie jest zagrane, wykalkulowane na potrzeby show?

Agustin Egurrola: Nie jestem zawodowym prezenterem telewizyjnym ani aktorem, nie potrafiłbym zagrać takich emocji, to jest autentyczne. Mogę czasem mieć do siebie pretensje, że za bardzo uzewnętrzniam, co czuję. Może czasem bardziej wypadałoby, żebym tego po sobie nie pokazywał. Ale to są prawdziwe reakcje i trudno je powstrzymać. Podczas programu, zasiadając w jury, jestem sobą – Agustinem Egurrolą, który próbuje sprostać zadaniu.

Pańska mama, chociaż na początku była przeciwna tańcowi, dziś jest chyba z Pana dumna?

Agustin Egurrola: Jest, co nie znaczy, że nie ma do mnie żadnych zastrzeżeń (śmiech). Ciągle jakieś ma i cały czas się o mnie martwi, mimo że dawno przestałem być małym chłopcem. Ale staram się ją zrozumieć. Widziałem, ile serca i miłości wkładała w moje wychowanie. Widziałem też nieraz, jak płakała. Może dlatego nie mogę patrzeć obojętnie, jak kobieta płacze. Może dlatego, że była taka wspaniała, tak postrzegam kobiety w ogóle. Dla mnie one zawsze będą wyżej w hierarchii, niż mężczyźni.

Mamie zawdzięcza Pan swój szczególny stosunek do kobiet, a ojcu?

Agustin Egurrola: Wychowałem się bez ojca. Spotkaliśmy się niedawno, po trzydziestu latach, kiedy byłem już dorosłym, ukształtowanym człowiekiem, z własnym spojrzeniem na świat. Odwiedziłem go na Kubie. To spotkanie i ten wyjazd pozwoliły mi połączyć dwie części siebie: Marka i Agustina. W końcu zrozumiałem, dlaczego jestem jaki jestem, dlaczego jest we mnie mnóstwo tak różnych odcieni emocji. Poczułem tego kubańskiego, latynoskiego ducha.

Z perspektywy czasu nadal uważa Pan, że taniec to zajęcie odpowiednie dla mężczyzny?

Agustin Egurrola: Oczywiście! Nie ma niczego bardziej męskiego niż taniec z kobietą! Prowadzenie, czucie jej zapachu, kontakt z ciałem – to jest maksymalnie męskie. Zresztą dziś, gdy w tańcu króluje hip-hop, break dance czy funk, do szkół tańca przychodzą setki facetów. Taniec naprawdę jest męski.

A czy według Pana biżuteria jest męska?

Agustin Egurrola: Męskie jest obdarowywanie biżuterią. Piękne i właściwe jest kupowanie biżuterii kobiecie. Natomiast jeśli chodzi o męską biżuterię, w tej kwestii jestem tradycjonalistą. Jedyna jaką uznaję to zegarki. Przyznaję się, mam absolutnego hopla na ich punkcie. Największe wrażenie robi na mnie marka Breitling. Te zegarki są dla mnie synonimem siły. Noszą je między innymi piloci. Uwielbiam Breitlingi za ich kształt i masywny wygląd. Pierwszego, upragnionego Breitlinga kupiłem sobie na 36. urodziny. Są dość drogie, wcześniej nie było mnie na nie stać. Generalnie zawsze, gdy jest jakaś ważna chwila w moim życiu i robię sobie prezent, to zawsze jest to zegarek.

A jaki zegarek sprawił Pan sobie z okazji pojawienia się na świecie Pana córeczki Carmen?

Agustin Egurrola: Oczywiście kolejnego Breitlinga!

Będzie Pan rozpieszczał córkę, czy wychowywał twardą ręką w dyscyplinie?

Agustin Egurrola: Na pewno będę robił wszystko, żeby była szczęśliwa. Chciałbym, żeby miała poczucie własnej wartości, żeby czuła, że w życiu może zrealizować swoje marzenia i że zawsze ma we mnie oparcie. Bardzo chciałbym, żeby nie przychodziła do mnie tylko w momentach, kiedy wszystko się układa, ale również ze swoimi problemami. To będzie znaczyło, że jestem dobrym ojcem.

Wydaje się, że w tańcu osiągnął Pan już wszystko. Czy Pan ma w ogóle jeszcze jakieś marzenia, ambicje zawodowe?

Agustin Egurrola: Oczywiście. Mam przeróżne plany. Niektórych momentami sam się boję, dlatego wolę ich na razie nie ujawniać, żeby nie zapeszyć. Widzę cały czas nowe możliwości, nowe wyzwania. To mnie cieszy.

Mam wrażenie, że stał się Pan trochę niewolnikiem swojego sukcesu. Przy Pana pozycji nie może Pan już sobie powiedzieć: „nie chce mi się, nie idę dziś do pracy”. Za dużo od Pana zależy.

Agustin Egurrola: Coś w tym jest… Długo nie potrafiłem powiedzieć sobie stop, mimo że puchary zdobyte na turniejach nie mieściły się już w moim pokoju. Powoli dociera do mnie, że owszem, odniosłem wiele sukcesów, udało mi się mnóstwo rzeczy, które mnie bardzo cieszą, ale też zapłaciłem za to ogromną cenę. Nie było przyjaciół, imprez, czasu na normalne życie. Była tylko i wyłącznie praca.

To cud, że Pan w ogóle ma dziecko, że w tym całym zabieganiu zdołał Pan stworzyć związek.

Agustin Egurrola: Ja też się w duchu uśmiecham, że to się udało… Myślę, że we wszystkim jest ręka Boska. Że Pan Bóg patrzył z góry na tego wariata, który tu biegał i próbował zwojować cały świat i postanowił dać mu znak, żeby się trochę uspokoił.

I co, uspokoi się Pan, zwolni trochę?

Agustin Egurrola: Kiedy córka pojawiła się na świecie zrozumiałem, po co tak ciężko pracuję – że to wszystko dla niej. Mam nadzieję, że kiedyś będzie ze mnie dumna. Jednocześnie czuję, że rozpoczął się nowy etap w moim życiu i że zbliża się moment, kiedy wreszcie powiem dość, pora odpocząć, poczuć wewnętrzną równowagę, żyć pełnią życia. Najwyższy czas na to, aby zacząć się cieszyć tym, co osiągnąłem, gdzie jestem i kim jestem.

Rozmawiała Agnieszka Jastrzębska

Poprzedni wpis Następny wpis

Mogą Ci się również spodobać