Mariusz Przybylski to jeden z najzdolniejszych i jednocześnie najskromniejszych polskich projektantów mody. Nie bywa na bankietach, trudno spotkać go w modnych klubach. Lepiej niż w świetle refl ektorów czuje się w swojej pracowni na warszawskim Mokotowie albo wśród studentów Międzynarodowej Szkoły Kostiumografi i i Projektowania Ubioru, gdzie wykłada. Jego stroje noszą największe polskie gwiazdy, od Rafała Królikowskiego, poprzez Filipa Bobka, Bogusława Lindę, Sebastiana Karpiela-Bułeckę, po Kayah, Katarzynę Figurę i Marię Peszek. Ostatnio, po spektakularnym debiucie podczas Berlińskiego Tygodnia Mody, wyjątkowe projekty Mariusza Przybylskiego doceniły także niemieckie gwiazdy i redaktorzy niemieckiej edycji „Vogue’a”.
Czy w Polsce łatwo jest zrobić karierę w świecie mody?
Raczej nie. Przynajmniej ja błyskawicznej kariery nie zrobiłem. Ale cieszę się, że odbywało się to małymi krokami i z każdą nową kolekcją rozwijałem się jako projektant. W tym zawodzie na pewno niezbędna jest konsekwencja. Odkąd pamiętam, rysowałem, malowałem. Więc naturalną drogą dla mnie było liceum plastyczne. Wtedy po raz pierwszy zacząłem myśleć o projektowaniu mody. Potem była łódzka Akademia Sztuk Pięknych i wydział projektowania ubioru. Przez chwilę wahałem się, czy skupić uwagę na modzie, czy malarstwie, bo w pracowni malarstwa spędziłem przecież 10 lat. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że chcę robić modę, bo to praca, gdzie ma się kontakt z ludźmi, który ja sobie bardzo cenię.
Wielu młodych ludzi kończy wydział projektowania ubioru, ale niewielu udaje się zaistnieć.
Ja zacząłem od pracy stylisty. Po studiach przyjechałem do Warszawy, stylizowałem sesje dla magazynów związanych z modą i teledyski. Często brakowało mi ciekawych ubrań do sesji, więc po prostu sam je projektowałem. Dzięki temu udało mi się skompletować portfolio i zacząłem myśleć o zorganizowaniu pierwszego pokazu. To łączyło się ze znacznymi kosztami, a ja sam takiego zaplecza finansowego nie miałem. Trzeba więc było znaleźć sponsorów, którzy by mi pomogli.
W końcu się udało. I chociaż byłeś debiutantem, miałeś u siebie na pokazie takie nazwiska, jak Kayah, Bogusław Linda, Reni Jusis czy Sebastian Karpiel-Bułecka.
W sesjach zdjęciowych i teledyskach, które stylizowałem, brały udział gwiazdy. Z wieloma miałem bardzo fajny kontakt, podobały im się rzeczy, które projektowałem specjalnie do tych sesji, chcieli je nosić. Z czasem coraz częściej wokalistki, aktorzy zwracali się do mnie, żebym wymyślił im coś na specjalną okazję. To dało mi odwagę, żeby spróbować zrobić coś więcej w tej dziedzinie i zacząłem myśleć o projektowaniu mody na większą skalę. Pierwszy autorski pokaz odbył się w 2005 roku, kolekcja się spodobała, napisała o tym prasa, pojawiły się relacje telewizyjne. Ale musiały upłynąć jeszcze trzy lata, zanim tak naprawdę zacząłem utrzymywać się tylko z projektowania mody.
A jak się zaczęła Twoja współpraca z firmą Apart?
Widząc jak Apart wspiera polskich projektantów, postanowiłem zwrócić się do nich z propozycją współpracy, kiedy organizowałem swój pokaz w 2008 roku. Mam to szczęście, że od tamtej pory mnie wspierają. Ich zegarki i biżuteria doskonale komponują się z moimi kolekcjami.
A jakie Ty masz podejście do biżuterii?
Myślę, że dobry męski zegarek zawsze jest na miejscu. Moim zdaniem to nieodzowny element eleganckiej męskiej garderoby. Dobry biznesmen i dobry zegarek to tandem nierozłączny. Poza tym lubię luksusowe męskie zegarki u kobiet. Mój absolutny faworyt to zegarki Edox, które łączą szwajcarską precyzję z naprawdę nowoczesnym designem z najwyższej półki. Odkąd pokazuję kreacje dla kobiet, bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie też to, że Apart ma w swojej ofercie również minimalistyczne i surowe kolekcje, które idealnie dopełniają moje projekty. Zanim zaczęliśmy współpracę, wydawało mi się, że Apart to przede wszystkim bogato zdobiona biżuteria. A okazało się zupełnie inaczej, gdyż w ofercie Apart znajdują się bardzo różnorodne kolekcje, każda kobieta może w nich znaleźć coś dla siebie.
Na początku projektowałeś głównie dla mężczyzn, ale ostatnio coraz więcej w Twoich kolekcjach rzeczy dla kobiet. Czy żeby zaistnieć w świecie mody trzeba mieć damską linię? Inaczej nie uznają Cię za pełnowartościowego projektanta?
U mnie to projektowanie damskich modeli wymusiły trochę klientki. Przychodziły ze swoimi mężczyznami na przymiarki i pytały, czy mógłbym uszyć też coś dla nich. I tak, z kolekcji na kolekcję, coraz więcej u mnie propozycji dla kobiet. W ostatniej było już 20 damskich modeli. Chociaż mimo wszystko te rzeczy mają jednak męski rys w sobie. Ja chyba po prostu nie umiem projektować zwiewnych sukienek z falbankami (śmiech). Dla mnie samego to było spore zaskoczenie, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że wśród klientów mam tyle kobiet.
Pracowałeś z Kasią Figurą, Kayah, Reni Jusis i Marią Peszek, której projektowałeś kostiumy na trasę koncertową Maria Awaria. A pośród męskich gwiazd masz swoich ulubieńców?
Uwielbiam współpracować z Sebastianem Karpielem- Bułecką, który zresztą gościnnie występował w roli modela na moich pokazach. Bardzo cenię sobie także pracę z Marcinem Dorocińskim, Rafałem Królikowskim, a ostatnio z Filipem Bobkiem. Oni, oprócz klasyki, dają się namówić na bardziej odważne projekty, co jest dla mnie szczególnie ważne, gdyż nie chcę być jedynie projektantem garniturów. Zresztą, moje ostatnie kolekcje prezentują cały wachlarz innych możliwości w męskim ubiorze. Oczywiście, nie wyrzekam się projektowania garniturów, mam stałych klientów, dla których je szyję, ale największą frajdę daje mi jednak projektowanie rzeczy bardziej unikatowych, takich, które mają jakieś charakterystyczne dla mnie rzeźbiarskie detale. Tworzę także własne tkaniny – czyli nietuzinkowe nadruki. Ostatnio są to słoje drewna, a wcześniej były elementy traw czy kryształów.
Kiedy poczułeś, że okrzepłeś już w polskim świecie mody?
Bardzo trudno mi to ocenić, bo towarzysko jestem trochę poza branżą. Mało bywam i nie najlepiej się czuję na bankietach. Ale cieszę się, że środowisko polskiej mody lubi moją pracę, gdyż bardzo dużo stylistów pracuje z moimi ubraniami i właśnie to jest dla mnie ważne, a nie towarzyskie koneksje.
Może nie skupiasz się za bardzo na polskim rynku, bo udało Ci się odnieść sukces w Niemczech?
W Berlinie pokazałem dopiero jedną kolekcję podczas Tygodnia Mody w lipcu. Ta kolekcja została rzeczywiście bardzo dobrze przyjęta. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, że debiutant może tak mocno zaistnieć na zupełnie nowym i już bardzo nasyconym rynku. Ale zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek drogi. Jeszcze dużo pracy przede mną i na ten sukces trzeba będzie po prostu zapracować.
Co nie zmienia faktu, że jesteś pierwszym polskim projektantem, którego tam zauważono. Jak trafiłeś ze swoją kolekcją do Berlina?
W pewnym momencie musiałem zadać sobie pytanie, czy chcę zostać tylko na polskim rynku i tworzyć tylko klasykę, bo u nas, co tu kryć, sprzedaje się przede wszystkim klasyka, czy pozostać w zgodzie z samym sobą, rozwijać się artystycznie i projektować takie ubrania, jakie lubię: oryginalne i nowoczesne. Berlin jest doskonałym miejscem, aby to robić, bo to, co u nas uważa się za awangardę, w Berlinie nosi ulica. Pomyślałem, że warto spróbować, bo tam te moje rzeczy mają dużą szansę na dobrą sprzedaż.
A jak się trafi a do głównego kalendarza pokazów w Berlinie?
Kiedy zdecydowałem, że chcę się tam pokazać najpierw musiałem znaleźć odpowiednią agencję PR, która by się tam mną zajęła i przedstawiła moją dotychczasową pracę organizatorom. Zapoznali się z moim kolekcjami i zakwalifikowałem się. Tylko tyle i aż tyle. Ciekawe, że głównie podobają się tam moje najbardziej oryginalne projekty – ubrania z elementami syntetycznych włosów lub z tkanin w „drewniane” printy. W Polsce trudno jest znaleźć odbiorców na tego typu modę. A w Berlinie miałem salę pękającą w szwach, przyszło chyba więcej ludzi, niż na moje pokazy w Warszawie. Pojawili się redaktorzy najważniejszych pism modowych w Niemczech. To naprawdę bardzo budujące, że redaktorzy takich pism, jak „Vogue”, „Grazia” czy „Elle” przychodzą za kulisy, żeby osobiście pogratulować debiutu. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się też takiego zainteresowania ze strony buyerów, czyli kupców, którzy zaopatrują butiki i duże domy towarowe. Kolejny pokaz w Berlinie już w styczniu, ale wcześniej tę kolekcję pokażę w grudniu w Warszawie.
Niemieckie gwiazdy chodzą już w Twoich rzeczach?
Tak, bardzo znany w Niemczech zespół Frida Gold z charyzmatyczną wokalistką Aline Suggeler zamówił u mnie stroje na swoją trasę koncertową. Na moim profilu na Facebooku można też obejrzeć ich najnowszy teledysk, gdzie występują w moich projektach. Jest też Jochen Schropp, prowadzący niemiecką edycję X Factor. Po jednym pokazie uważam, że to naprawdę nieźle.
Rozmawiała Agnieszka Jastrzębska