Jakub „Jacob” Bartnik, pewny siebie i swojej wizji, przebojem wdarł się na polski rynek mody, wygrywając pierwszą edycję programu Project Runway.Swoją kolekcją wzbudził podziw środowiska – chwalili ją wszyscy, od Tomasza Ossolińskiego po Marcina Tyszkę. Z sukcesem zaistniał także na ostatnim Fashion Week w Londynie, a na młodego projektanta zwrócili uwagę między innymi dziennikarze prestiżowego Vogue’a.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z modą? Wciąż pokutuje przeświadczenie, że projektant to mało męski zawód.
W moim rodzinnym Radomsku, w szkole, miałem kolegę, którego siostra interesowała się modą. My graliśmy w kosza, a ona oglądała Fashion TV. Mieliśmy po 16 lat i to jest taki wiek, kiedy chcesz się podobać dziewczynom, wyglądać modnie i oryginalnie. Więc też zaczęliśmy oglądać Fashion TV, podpatrywać trendy, a przy okazji mieliśmy tematy do rozmów z dziewczynami. I zaczęliśmy sami coś projektować. Nagle na osiedlu zrobił się boom na szycie, połowa młodych ludzi chciała zostać projektantami i sama sobie szyła ciuchy. Tyle że wszystkim po kilku tygodniach przeszło, a ja jedyny zostałam przy tej pasji.
Oznajmiłeś rodzicom, że teraz będziesz projektantem i potrzebujesz maszyny do szycia?
Moja mama miała maszynę. Bardzo rzadko szyła, ale, jak pewnie w większości domów w tamtych czasach, maszyna była. I na początku to ja ją namawiałem, żeby mi szyła to, co wymyśliłem.
Pamiętasz, co to były za projekty?
Tak, pierwsza była kurtka z kapturem. Mam ją do dziś i nawet czasem ją noszę. A z rzeczy, które już sam uszyłem, to pamiętam męską bluzę z cekinów. Początki były mocne (śmiech). Kiedyś wyglądałem dużo bardziej ekstrawagancko.
Kto Cię nauczył szyć?
Mama pokazała mi jak obsługiwać maszynę. Samo szycie to nie jest jakaś wielka filozofia, trudniejsze jest budowanie formy, konstrukcja. Miałem też znajomego krawca, który szył zaprojektowane przeze mnie rzeczy. Niestety pił, nie wywiązywał się z terminów, więc w końcu musiałem wziąć sprawy w swoje ręce (śmiech).
To wtedy pomyślałeś, żeby zająć się projektowaniem profesjonalnie?
Nie, to ciągle pozostawało w sferze hobby. Moi rodzice oboje są inżynierami, więc mieli podobne oczekiwania w stosunku do mnie. Niby mówili „rób co chcesz”, ale na końcu zawsze padało, że trzeba skończyć porządne studia i mieć porządny zawód. Wydawało mi się to naturalne. Przygotowywałem się do matury. Byłem najlepszym uczniem w klasie. Poza tym ja jeszcze wtedy nie umiałem rysować, a w pracy projektanta rysunek jest bardzo istotny. Widziałem swoje projekty w wyobraźni, ale nie potrafiłem ich jeszcze przełożyć na papier. I wtedy wydawało mi się to nie do przeskoczenia. Myślałem, że skoro nie umiem rysować, to już się nigdy nie nauczę i nie będę projektantem. W związku z tym zdałem na chemię w Krakowie i sumiennie studiowałem. Ale gdzieś ta moda ciągle we mnie siedziała. Kupiłem sobie swoją maszynę i przez lata szyłem ubrania dla siebie.
Wszystkie były czarne, tak jak dziś?
Nie, właśnie wtedy ubierałem się bardzo kolorowo, momentami nawet ekstrawagancko. Mam te ciuchy do dziś. To był okres, kiedy w Polsce był wielki boom na clubbing, 2002, 2003 rok. Masę czasu spędzałem wtedy w krakowskich klubach – chodziłem do Prozaka, zwracałem na siebie uwagę swoimi ubraniami. Wyglądałem bardzo oryginalnie. Z taką „stylówą” łatwiej było się „wbijać” do klubów, gdzie była selekcja na bramce. Z dużym sentymentem wspominam tamte lata. Nosiłem wtedy taką charakterystyczną bluzę z wyszytym ogromnym słońcem w formie poduszki. Bardzo się rzucała w oczy. Potem dowiedziałem się, że na uczelni mówili na mnie przez tę bluzę „Pan Słoneczko”. Zresztą w tamtym czasie pociągał mnie bardzo motyw słońca, może dlatego, że źle znoszę słabą pogodę (śmiech).
A kiedy pojawił się taki przełom, gdy poczułeś, że projektowanie to jest to, co chciałbyś robić w życiu zawodowo?
To był przypadek. Skończyłem te swoje studia chemiczne. Zresztą do dziś bardzo się interesuję technologią, matematyką, procesami chemicznymi, fizycznymi. To było zresztą widać, kiedy byłem w Project Runway – pojawiały się u mnie na przykład inspiracje ciągiem Fibonacciego. Często wykorzystuję w projektach różne teorie matematyczne, oczywiście z umiarem, bo moda nie może być przeintelektualizowana. Ale, na przykład, używałem teorii ciągu Fibonacciego, kiedy projektowałem printy na swoje tkaniny.
A jak z chemii trafiłeś w końcu do mody?
To się tak ułożyło, że kiedy byłem na czwartym roku studiów, przeżyłem zawód miłosny. Miałem złamane serce, bo zostawiła mnie dziewczyna, moja wielka miłość. Pojechałem do domu na święta i szukałem czegoś, czym mógłbym się zająć, żeby o tym nie myśleć i nie rozpaczać. Pamiętam, że otworzyłem gazetę i tam było ogłoszenie, że organizują konkurs dla projektantów Off Fashion Kielce i że jedynym warunkiem wzięcia udziału jest przesłanie zdjęć swoich prac. Nie trzeba było rysować, co dla mnie było wtedy istotnym problemem. Postanowiłem więc wziąć udział. Wysłałem te zdjęcia, dostałem się do finału i… zająłem trzecie miejsce. To było dla mnie pierwsze zetknięcie się ze światem mody.
I wtedy po raz pierwszy pomyślałem sobie: a może ja się do tego nadaję? Wygrałem tam z ludźmi po ASP, którzy super rysują, studiowali projektowanie, szyją od lat… Dało mi to do myślenia. Rok później znów wystartowałem w konkursie Off Fashion Kielce, i tym razem wygrałem. Główną nagrodą było stypendium w szkole projektowania w Danii. Więc skończyłem studia chemiczne, obroniłem dyplom i… pojechałem… spędziłem tam dwa lata i już wiedziałem, że to jest mój pomysł na życie.
Potem zamieszkałeś w Szkocji…
Moja współlokatorka z Danii powiedziała mi, że w Edynburgu jest szkoła projektowania, gdzie będę mógł studiować za darmo. Spędziłem tam dwa lata, wskoczyłem od razu na trzeci, potem czwarty rok. Po szkole pokazałem minikolekcję w Londynie. Trafiłem też na warsztaty do Glasgow, gdzie na koniec dostawało się stypendium, niektórzy dostawali tysiąc funtów, inni 5 tysięcy, ja dostałem 10 tysięcy. I oczywiście, zrobiłem za to swoją kolekcję. Otworzyłem też własne studio.
I dawałeś radę utrzymać się z projektowania?
Miałem jedną bardzo dobrą klientkę z Niemiec, która kupowała sporo moich projektów, robiłem też dla niej rzeczy na zamówienie. Utrzymujemy kontakt do dziś, była na moim pokazie w Warszawie. Poza tym moją dyplomową kolekcję ze szkoły sprzedałem w całości. Wystarczało mi na życie, może nie jakieś wystawne, ale dawałem radę.
Z tego wszystkiego wyłania się obraz artysty, który nie pojawił się na modowej scenie nagle, jak mogłoby się wydawać. Ty powoli, krok po kroku, konsekwentnie budujesz swoją pozycję projektanta.
Widziałem już wiele meteorów – ludzi, którzy zabłysnęli na moment, zachwycili, a potem zabrakło im determinacji i dziś już nikt o nich nie pamięta. Dlatego tak ważna jest determinacja i ciężka praca.
Ta determinacja i konsekwencja doprowadziła Cię do finału programu Project Runway, który wygrałeś. Był Ci potrzebny tylko po to, aby zaistnieć na polskim rynku, czy jednak wyniosłeś stamtąd cenne doświadczenia?
Jak najbardziej, bardzo dużo się w tym programie nauczyłem – rzeczy, których bym nie miał szansy poznać gdzieś indziej. Ja teraz rozumiem modę dużo lepiej, niż rozumiałem przed Project Runway. Jak dostajesz wskazówki od takich osób, jak Anja Rubik czy Joanna Przetakiewicz, które doskonale funkcjonują w tym świecie, to są one bardzo cenne. Ja myślę, że właśnie dlatego wygrałem ten program, bo byłem w stanie najszybciej się zaadaptować, najszybciej wcielić te wskazówki w swoje projekty. Mimo że mam oczywiście swoje, dość duże ego, to jednak potrafię słuchać rad (śmiech).
Ten program sprowadził Cię też po latach do Polski.
Rzeczywiście, teraz spędzam w Polsce sporo czasu. Ale wcale nie zrezygnowałem z Wielkiej Brytanii. Chcę wykorzystać potencjał, który mam po programie, funkcjonować i w Polsce, i tam. Stąd też mój pokaz na Fashion Week w Londynie, w sekcji dla młodych projektantów Fashion Scout. To by się pewnie nie udało bez pomocy Apartu z marką Elixa, który został moim sponsorem i mecenasem. Wspomogli mój pokaz w Warszawie i Londynie. To jest wspaniałe, że taka prestiżowa marka wspiera młodych projektantów. Miałem też szczęście, że bardzo podoba mi się biżuteria Apart i Elixa – w doskonały sposób dopełniła moją kolekcję. Było w niej sporo srebrnych elementów i do nich doskonale pasowała prosta, duża, wyraźna biżuteria z najnowszej kolekcji Elixa.
A Ty sam nosisz biżuterię?
Na specjalne okazje – zegarek. Nigdy nie nosiłem kolczyka w uchu, łańcuchów. Ale bardzo lubię biżuterię na kobietach. Podobają mi się mocne, oryginalne elementy. Lubię, jak jest widoczna i zwraca uwagę. Gdybym miał okazję, to bardzo chętnie podjąłbym się zaprojektowania własnej kolekcji biżuterii. To byłby ogromny komfort, gdybym mógł dopasować ją do swojej wizji ubrań. Tak, jak na moim ostatnim pokazie – miałem możliwość zaprojektowania własnych butów do kolekcji przy współpracy z marką MYS.
Ty sam masz bardzo wyrazisty styl. Chodzisz głównie w swoich rzeczach, sam sobie szyjesz większość ubrań. Nie myślałeś o stworzeniu kolekcji dla mężczyzn?
Myślę o tym, ale to duże logistyczne przedsięwzięcie. Na pewno mam w planach wprowadzenie do swojego butiku online kilku charakterystycznych dla mnie elementów, które sam noszę, T-shirtów, bluz, może pojawią się też spodnie, kurtki, lekkie marynarki. Ale jeśli chodzi o pokazy, to chcę się skupić na modzie damskiej. Wygląda więc na to, że te ubrania, które sam sobie szyję i noszę, pozostaną na razie w pojedynczych egzemplarzach – tych moich (śmiech).
Rozmawiała Agnieszka Jastrzębska